"Wolę sama pociągnąć za spust..."

2016-09-13 12:00:00(ost. akt: 2016-10-24 11:28:56)

Autor zdjęcia: Archiwum G. Ulewicz

Można powiedzieć, że umiłowanie lasu i przyrody wyssała z mlekiem matki. Jej dziadek był pracownikiem Lasów Państwowych i zarazem myśliwym, natomiast oboje rodzice skończyli Wydział Leśny SGGW. Poszła w ich ślady. Jest podleśniczym. Razem z siostrą wstąpiła też do Polskiego Związku Łowieckiego. O jednej ze swoich pasji, łowiectwie, opowiedziała nam barwnie, szczerze i bez ogródek.
— Jako pierwsze nasuwa się pytanie: skąd taka pasja, mało kobiet ma takie zainteresowania?
— Ponieważ pochodzę z rodziny o leśnych korzeniach...wyszło, że powtórzyłam drogę mego dziadka, moich rodziców. - Łowiectwo, leśnictwo i jeździectwo to moje pasje, ale przede wszystkim to sposób życia. Jestem tym tak przesiąknięta, że nie wyobrażam sobie braku przyrody w codziennym życiu, w rozmowach, w otoczeniu.
Łowiectwo jest jednak najdziwniejszą formą umiłowania przyrody. "Tak kochasz zwierzęta, a strzelasz do nich". Nie zrozumie tego osoba, która wychowała się na mięsie ze sklepu, gdzie szynka jest to jedynie nazwa ładnego kawałka mięsa na pieczeń, a nie część nogi żyjącego jeszcze niedawno zwierzęcia.

— Ciężko pociągnąć za spust?
— Będąc myśliwym odpowiedzialność za pozbawienie życia bierzesz na siebie, na swoje sumienie, a nie zrzucasz tego na barki systemu hodowlanego i masarniczego. W momencie gdy widzę pasącą się sarnę i wiem, że zginie zaraz po strzale, wolę sama pociągnąć za spust niż patrzeć na tiry pełne świń jadących kilkaset kilometrów do rzeźni. Do tego dochodzi cała masa argumentów dotycząca zbyt dużej ingerencji człowieka w środowisko, nadmiaru zwierząt w łowisku, szkód wyrządzanych rolnikom i leśnikom oraz niepowtarzalności doznań w trakcie polowania. A jednak wszystko się sprowadza do strzału i zawsze jest to duże obciążenie emocjonalne.

— Często Pani poluje? Chyba nie jest zbyt przyjemne wstać skoro świt i w skupieniu oczekiwać kilka godzin na zwierzynę?
— Obecnie nie poluję zbyt często. Początek dorosłego życia z małżeństwem i remontem na czele skutecznie zajmują wolne chwile. Jednak gdy tylko znajdę wolny wieczór, lubię posiedzieć na ambonie i popatrzeć, posłuchać. Nie zawsze coś wyjdzie, a żeby strzelić trzeba swoje wysiedzieć. Tu powinien wypowiadać się któryś z naszych nemrodów (najbardziej doświadczonych myśliwych), ale padło na mnie. Ostatnio obserwuję chmarę jeleni, w której młode byki próbują swoich sił przed rykowiskiem. Natomiast od tyłu pod ambonę już trzeci raz z rzędu podchodzi dzik. Rośnie tam jabłonka obrośnięta krzakami. I tak to wygląda do 21, aż się ściemni: siedzę i patrzę na pasące się jelenie, a dzik dosłownie kilkanaście metrów za mną zajada jabłka głośno przy tym mlaskając. Nie strzeliłam z tej ambony ani razu, a i tak zawsze chętnie tam idę. A co do rannego wstawania na polowanie to podziękuję. Chyba że na polowania zbiorowe, ale te zaczynają się w październiku.

— Największe Pani trofea?
— Trofeów nie posiadam. Nie mogę polować na samce zwierzyny płowej (jelenie, sarny, daniele), ponieważ nie posiadam uprawnień selekcjonerskich. Ocena w trakcie chwili, gdy widzisz zwierzę, ile ma lat, czy będzie w przyszłości mocnym samcem, czy ma jakieś zaburzenia wzrostu jest to bardzo skomplikowana i niełatwa sztuka, dlatego niespieszno mi do tego. Na razie obserwuję i się uczę od bardziej doświadczonych.

— Jak została Pani przyjęta w kole łowieckim, zdominowanym przecież przez mężczyzn, jak się tam Pani czuje?
— Na polowania jeździłam od dziecka. Byłam naganiaczem na polowaniach zbiorowych, a myśliwi z koła łowieckiego taty traktowali mnie i moją siostrę jako coś oczywistego. Wręcz zawsze pytali, dlaczego Karoliny albo mnie nie ma na zbiórce. Dlatego, gdy los rzucił mnie z mężem na nowe miejsce zamieszkania, zapisałam się do Koła Łowieckiego „Szarak” w Kętrzynie. Choć przywykłam do sytuacji, gdzie jestem jedyną kobietą na polowaniu, zostałam przyjęta niesamowicie ciepło i będę kolegom za to zawsze wdzięczna. A przytyki do odmienności płci zawsze się trafią. Trzeba je przyjmować na wesoło i najlepiej z ciętą ripostą, to później koledzy dają spokój (choć w tym o wiele lepsza jest moja siostra).

— Mówiła Pani, że była naganiaczem, co to właściwie znaczy, na czym polega ta rola?
— Polowania zbiorowe odbywają się na zasadzie rozstawienia myśliwych od frontu tzw. miotu, natomiast od tyłu idą naganiacze celem wypłoszenia zwierzyny. Mioty nie są obstawiane w koło, ze względu na to, żeby dać zwierzynie również szansę ucieczki - jeśli pójdą do tyłu wtedy droga dla nich wolna, jeśli do przodu, wtedy trafiają na linię myśliwych rozstawionych w zależności od polowania, co 50-150 metrów. Naganiaczem może być każdy kto chce i dostaje za to wynagrodzenie. Nie jest tak, że naganiacze są w jakimś związku, po prostu jak potrzebni są ludzie na polowanie to się dzwoni po znajomych, a zazwyczaj są to panowie z pobliskich wsi. Jest to ciężkie zadanie i od tego jak naganiacze pędzą bardzo zależy jakość polowania. Gdy w miocie zbiją się kupkę, żeby pogawędzić lub pobłądzą, cała zwierzyna pójdzie do tyłu. Dlatego najlepsi są doświadczeni naganiacze, którzy znają teren.

— Podobno jest Pani też sygnalistką?
—Tak, Jestem sygnalistką myśliwską. Gram na rogu myśliwskim typu pless od 2000 roku. Na polowaniu zbiorowym pan Wojtek, który później okazał się moim pierwszym nauczycielem, grał na sygnałówce. Spodobało mi się i z jednym z kolegów z naganki założyłam się, że za rok będę potrafiła zagrać sygnał „Darz Bór” – najważniejszy sygnał myśliwych. Zakład wygrałam i w nagrodę dostałam ustnik Yamahy, który do zeszłego tygodnia jeszcze posiadałam i który zgubiłam podczas grania w Teatrze na Wodzie w Królewskich Łazienkach w Warszawie. Sygnały myśliwskie są elementem kultury łowieckiej. Mają na celu oddanie czci upolowanej zwierzynie (dla każdego gatunku jest sygnał), dawniej porozumiewano się przy ich pomocy na duże odległości, a obecnie najprężniej rozwijającą się dziedziną jest grana na sygnałówkach muzyka myśliwska. Obecnie gram w zespole „Leśna Brać” przy Nadleśnictwach Spychowo i Strzałowo, z którym zdobyliśmy w tym roku tytuł Zespołowego Mistrza Polski. Jest się czym chwalić, bo dotychczas tytuł ten zdobywały jedynie zespoły uczniowskie – studenckie lub z techników leśnych.

— Czy znalazła się Pani kiedyś w niebezpieczeństwie w związku ze swoją pasją?
— Nie. Strach nie raz mnie obleciał podczas dochodzenia z psem do postrzelonego dzika, ale nie miałam żadnej niebezpiecznej sytuacji. Chyba mam zbyt wybujałą wyobraźnię i widząc, co może się stać staram się tego unikać.

— Dziczyzna to najzdrowsze mięso, jednak dość trudne w przygotowaniu. Gotuje Pani?
— Jest najzdrowsze, ale i jak dla mnie najsmaczniejsze. W moim rodzinnym domu od święta można było uświadczyć wołowinę lub wieprzowinę, natomiast dziczyzna była co drugi dzień. I pomimo, że moja babcia i mama zasługują na tytuły mistrzyń kuchni myśliwskiej (i to nie tylko moje zdanie ale i całej rzeszy wielbicieli), to niestety ja poszłam śladami taty… Bardzo lubię zjeść, a szczególnie gdy ktoś to ugotuje (śmiech). Natomiast dziczyzna wspaniale komponuje się z winem i tradycyjnymi ziołami kuchni polskiej. Gdy polędwiczki poleżą w zalewie winnej z tymiankiem, będą cieszyć każde podniebienie.

— Wielu ludzi widzi w myśliwych bezlitosnych zabójców, czy często się Pani spotyka z krytyką myślistwa?
— Ogólnie krytyka jest domeną obecnych czasów. Łatwo krytykować, pozostając anonimowym na forach internetowych lub w wypowiedziach w radiu. Nie próbując zrozumieć drugiej strony i nie mając odpowiedniej wiedzy, wypowiadamy się. Pseudoekolodzy zarzucają nam, że za dużo zabijamy, natomiast rolnicy zarzucają nam, że zwierzyny jest za dużo i wyrządzają ogromne szkody w uprawach rolnych. Przed zostaniem myśliwymi przechodzimy długie szkolenia, gdzie wpaja się nam etykę łowiecką, zasady odstrzału, zdajemy testy psychologiczne, a mimo to łowiectwo jest tak spornym tematem, że krytyki się nie uniknie.

— Ostatnie pytanie: dlaczego warto zostać myśliwym, co las i polowanie ma takiego w sobie, że Panią przyciąga?
— Ciężkie pytanie odwołujące się do natury człowieka. Nie każdy jest w stanie być myśliwym. Potrzebny jest do tego charakter, cierpliwość i wewnętrzne poczucie o słuszności swoich przekonań. I bardzo potrzebne jest szczęście w spotkaniu na swojej drodze ludzi, którzy wpoją w nas zasady etyki łowieckiej i koleżeństwa. A komu już szczęście dopisze i będzie pewny swej decyzji, temu las po stokroć odwdzięczy się przygodami w łowisku, o których będzie pamiętać do końca życia.
— dziękuję za rozmowę. J.T.
Czytaj e-wydanie





Pochwal się tym, co robisz. Pochwal innych. Napisz, co Cię denerwuje. Po prostu stwórz swoją stronę na naszym serwisie. To bardzo proste. 

Swoją stronę założysz TUTAJ ".

 Szczegółowe informacje o tym czym jest profil i jak go stworzyć: Podziel się informacją:

">kliknij
Problem z założeniem profilu? Potrzebujesz porady, jak napisać tekst? Napisz do mnie. Pomogę: Joanna Turowska


2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5