Środek tabeli ich nie satysfakcjonuje

2016-12-28 18:13:54(ost. akt: 2017-01-13 18:23:37)

Autor zdjęcia: Adam Wnęta

— Spodziewałem się lepszego wyniku. Zewsząd zresztą słyszę głosy, że 9. miejsce jest rozczarowujące — mówi Kazimierz Puławski, trener Mrągowii Mrągowo. Ceniony szkoleniowiec opowiada o problemach trapiących drużynę oraz odsłania kulisy zbliżającego się zimowego okresu przygotowawczego.
— Trenerem Mrągowii został pan w październiku 2015 roku. Drużyna okupowała dno tabeli. Co udało się poprawić od tamtego czasu?
— Jeśli chodzi o postępy, to pewnie można by przeczytać różne komentarze na ten temat. Jedni powiedzą, że się poprawiło, a inni, że przeciwnie. Prawda jest taka, że zastałem drużynę zupełnie inną personalnie. Odpowiedź więc nie może być jednoznaczna, bo w tym czasie ciągle ktoś dochodził do zespołu albo ktoś z niego odchodził. Skupiliśmy się na pracy od podstaw: technice, taktyce, motoryce. Wszystko, żeby wyciągnąć z nowego zespołu jak najwięcej. Główna rzecz, która na pewno się poprawiła, wynikała jednak z pracy mentalnej. Poprawiła się frekwencja na treningach i solidność w przygotowaniach. Mamy lepsze podejście, bardziej angażujemy się w mecz, wzrosła dyscyplina taktyczna. Wielkiego, widocznego skoku jednak nie zrobiliśmy, a to też dlatego, że i sama czwarta liga po reorganizacji jest obecnie dużo mocniejsza.

— Poziom ligowy wzrósł. Czy kadra Mrągowii również się wzmocniła?
— Personalnie, jakościowo poszliśmy do przodu. Kadra niestety nie jest jednak tak szeroka, jak oczekiwaliśmy. Nasi podstawowi zawodnicy często nie mają konkurencji. Na niektórych działa to korzystnie, bo nie czują dodatkowego obciążenia. Na innych działa to jednak nieco rozprężająco, przez co wciąż nie do końca pokazują swój rzeczywisty potencjał.

— A co z juniorami? Mrągowia dysponuje w końcu najbogatszym zapleczem drużyn młodzieżowych w okolicy. Są wśród nich osoby, które za kilka lat będą stanowiły o sile zespołu?
— Już ponad rok jestem trenerem i od pierwszego dnia wyciągam rękę w kierunku młodszych sekcji. Wcześniej jedynym juniorem, który naprawdę uczestniczył w rozgrywkach seniorskich, był Marcin Spirydon. Obecnie grupa juniorów trenujących z seniorami wyraźnie się powiększyła i jeśli młodzi dalej będą solidnie trenowali, to na pewno będą mocnym elementem drużyny. Perspektywy są dobre. Widać, że w młodszych sekcjach jest wykonywana solidna praca. To dobrze, bo rośnie szansa — na czym szczególnie mi zależy — żeby w zespole grało przynajmniej 50 proc. miejscowych zawodników. Obecnie większość stanowią ci spoza Mrągowa...

—...a tych trudniej zebrać np. na trening czy mecz wyjazdowy?

— Nie, pod tym względem jest dobrze i jestem im za to wdzięczny. Z drugiej strony w regulaminie mamy zapis, że bez usprawiedliwienia można nie pojawić się tylko na jednym treningu. Z zarządem staramy się cały czas udoskonalać organizację, żeby — mimo stawianych wymagań — nie obciążać jednocześnie zawodników dodatkowymi kosztami związanymi np. z dojazdami.

— To o co chodzi z tymi dojeżdżającymi?
— Uciążliwa bywa czasem punktualność. Rozpoczęcie treningu na czas czy zbiórka przedmeczowa, na którym to punkcie jestem szczególnie wyczulony. Zdarza się, że zawodnicy właśnie w związku z dojazdami pojawiają się np. 55 minut przed meczem. To zdecydowanie za późno. I gdyby to był jeden zawodnik, to żaden problem. Powiedziałoby się najwyżej: dziękuję, w pierwszym składzie zagrasz za tydzień. Ale mieliśmy momenty, gdy ośmiu zawodników było w takiej sytuacji. Wtedy pojawia się kłopot, bo trudno ułożyć grę. Oczywiście rozumiem i szanuję to, że chłopak potrafi poświęcić nawet godzinę na sam dojazd. To naprawdę świetna postawa z ich strony. Jednak rywali to nie interesuje, bo wykorzystują to bez mrugnięcia okiem. Łatwiej i lepiej operować więc miejscowymi. Tym bardziej że to głównie dla nich przychodzą kibice, a przy większym wsparciu i dopingu lżej się gra. Z drugiej strony należy się cieszyć, że Mrągowia ma to coś, że zawodnicy z daleka chcą grać w jej barwach. I oby miała to jak najdłużej.

— Po serii wzlotów i upadków na półmetku plasujecie się na 9. miejscu. Środek tabeli przy obecnym stanie punktowym umożliwia walkę o czołówkę. To wynik, który satysfakcjonuje?
— Nie, na pewno nie. Zewsząd zresztą słyszę głosy, że to wręcz rozczarowujące. To czuje się w relacjach. Wiadomo, każdy wolałby np. 2-3 miejsce. Przy dobrych wynikach rosną morale, czuć większe wsparcie kibiców. I rzeczywiście spodziewałem się więcej. Gdy mieliśmy cztery spotkania do końca, zakładałem zdobycie 6-8 punktów. Dałoby to nam dobre miejsce. I choć z Tęczą Biskupiec wygraliśmy, to przegraliśmy z Braniewem i Łuktą, a do tego zremisowaliśmy z Omulwią. Mam świadomość swoich błędów i cały czas je analizuję, żeby nie było podobnych w przyszłości.

— Gdy rozmawialiśmy wcześniej, wspomniał Pan, że mimo lepszej frekwencji i zaangażowania nie trenujecie tak, jakby można byłoby to sobie wymarzyć.
— Trochę kłopotliwy jest brak solidnego sztabu, np. osoby, która poprowadziłaby dobrą rozgrzewkę, przygotowała stacje, podczas gdy ja mógłbym się skupić na kwestiach taktycznych. A nawet wziąć danego zawodnika na bok, żeby porozmawiać i uzgodnić pewne rzeczy. To jednak nie tak, że brak nam organizacji. Ogólnie rzecz biorąc, klub jest solidnie prowadzony. Treningi prowadzę jednak sam. I staram się robić to najlepiej, jak to tylko możliwe.

— Jesteście jedną z drużyn, które nie tylko najmniej tracą, ale i strzelają najmniej bramek. Jakiś specyficzny styl gry czy raczej dzieło przypadku?
— Po trochu pewnie jedno i drugie. Cały czas uczymy się zespołowej defensywy, praca przynosi powoli efekty. Ale i tak jestem zdania, że kilka bramek straciliśmy tylko i wyłącznie na własne życzenie. Kompletnie niepotrzebnie. Co się stało? Po ofensywie spodziewałem się więcej, zwłaszcza po stałych fragmentach gry. Na treningach wyglądało to dobrze. W praktyce meczowej okazywało się, że wciąż wiele brakuje. A przecież w ataku mamy naprawdę dobrych graczy: Czarek Sobolewski, Konrad Rusiecki, Krystian Oleszko... To zawodnicy, którzy w kluczowym momencie potrafią zachować zimną krew i strzelać piękne bramki. Tym razem nieco nam tych trafień zabrakło.

— Ostatnie miesiące to w Mrągowii wyraźne poszerzenie infrastruktury: powstaje nowe boisko ze sztuczną nawierzchnią, jest już nowy budynek...
— Tak, dziwię się, że Mrągowia dysponowała do tej pory zaledwie głównym boiskiem, z którego korzystały wszystkie grupy. Oczywiście był orlik i hala, ale to nie to samo. Dolne boisko, dotychczas nieużywane i w opłakanym stanie, wreszcie zacznie żyć. Jedynie szatnie, wydaje mi się, wykonano nieco zbyt małe, jakby były planowane wyłącznie z myślą o młodszych zawodnikach. Warunki są jednak dobre — jest ciepło, jest natrysk... Wcześniej był z tym problem. Pod względem socjalnym jest już dużo lepiej.

— Wykorzystacie to boisko już w zbliżającym się okresie przygotowawczym?
— To zależy od pogody. Rozmawiałem na ten temat ostatnio z wiceprezesem. Do szybszych postępów prac nad boiskiem potrzebne są dodatnie temperatury. A z pogodą bywa różnie. Szansa na boisko w styczniu jakaś jest, ale bardziej obstawiałbym luty. Część przygotowań na pewno nam to ułatwi. Skorzystają jednak wszystkie grupy. Wzbogacenie bazy treningowej nie tylko pomoże obecnym zawodnikom, ale przyciągnie też i nowych chętnych do grup młodzieżowych. Możliwość gry na drugim boisku sprawi również, że będzie można zająć się stanem płyty głównej, bo jest kilka rzeczy, które należałoby poprawić. Tej decyzji nikt nie będzie żałował.

— Ma Pan już ustalone, z kim spotkacie się w serii sparingowej?
— Propozycji otrzymaliśmy dużo, ale nie wszystkie mogliśmy przyjąć. Musiałem niestety odmówić np. mocnemu Huraganowi Morąg, bo zaproponowany przez nich termin 14 stycznia był nam nie na rękę. 29 stycznia zmierzymy się z Drwęcą Nowym Miastem Lubawskim, 4 lutego z Warmią Grajewo, później z Orłem Kolno, juniorami z Warmii Olsztyn, MKS Ełk, a na końcu z Błękitnymi Pasym i Łyną Sępopol.

— Plan wydaje się dopracowany. Za chwilę będziemy witali Nowy Rok. Jakie ma pan plany?
— Nie mam i nie zamierzałem mieć. Opiekuję się moją chorą mamą i w najbliższych dniach skupię się właśnie na tym. W okresie przedświątecznym, by należycie wypełniać obowiązki trenerskie, czasem trzeba było wynajmować opiekunkę. Sylwestra będę świętował jednak całkowicie rodzinnie.

Rozmawiał: Kamil Kierzkowski



2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5