Jeśli są wyniki, to jest i atmosfera

2017-05-05 08:07:30(ost. akt: 2017-05-05 08:26:20)

Autor zdjęcia: Wiesław Raczkowski

— O podium nie ma co marzyć. Jesienią potraciliśmy sporo punktów, które powinny trafić bez większego problemu na nasze konto. Myślę jednak, że stać nas na szóste-ósme miejsce — mówi Tomasz Piec, który niedawno zastąpił Kazimierza Puławskiego na ławce trenerskiej Mrągowii Mrągowo. Ze szkoleniowcem jedynego IV-ligowca w naszym powiecie rozmawiamy m.in. o obecnej kondycji drużyny oraz wspominamy śp. Andrzeja Biedrzyckiego, futbolową legendę Warmii i Mazur.
— Świat warmińsko-mazurskiej piłki stanął w miejscu, gdy pojawiła się informacja o śmierci Andrzeja Biedrzyckiego. Jak pan ją przyjął?
— Ze szczerym smutkiem. Przez chwilę jeszcze się łudziłem, że to jakiś chory żart. Ale to niestety przykra prawda. Co tu dużo mówić: Andrzej to futbolowa legenda Warmii i Mazur. Spotkał mnie ten zaszczyt, że miałem okazję nie tylko poznać go osobiście, ale i z nim współpracować. Zresztą cały czas mieliśmy kontakt. To typ osoby, do której kiedykolwiek się nie zadzwoniło, to zawsze pomagała. Zawsze służył dobrą radą. W przeszłości był bardzo dobrym zawodnikiem, później świetnym trenerem. Przede wszystkim jednak, tak po prostu, był dobrym człowiekiem.

— Był kimś szczególnym dla Mrągowii?
— Bardzo ważną osobą. W końcu spędził z naszym klubem przeszło 6 lat, podczas których wniósł naprawdę dużo. Zarówno od strony piłkarskiej, jak i czysto organizacyjnej. Był i będzie w Mrągowie otaczany szacunkiem.

— Jest coś w pana warsztacie trenerskim, co można uznać za „pożyczone” od pana Andrzeja?
— Na pewno znalazłoby się kilka takich kwestii. W końcu trenował mnie, gdy występowałem jeszcze w roli zawodnika biegającego po murawie. Jedną z rzeczy, którą w nim szanowałem, było to, że nikogo nie kopiował. Każdy trener musi kształtować w głowie swój własny program, swoje założenia. To szczególnie ważne w pracy z młodzieżą.

— Do młodzieżowców jeszcze przejdziemy, skupmy się chwilowo na seniorach. Niedawno zmienił pan na ławce trenerskiej Mrągowii Kazimierza Puławskiego. Jak ta roszada wyglądała z pana strony?
— Wydaje mi się, że dość zwyczajnie. Zarząd podjął decyzję o konieczności zmiany trenera. Zaproszono mnie na rozmowę. Z tego, co wiem, to było chyba jeszcze dwóch innych kandydatów. Gdy padła taka propozycja, to ją przyjąłem. Powiedziałem, że się zgadzam, działamy i robimy wszystko, żeby utrzymać Mrągowię w IV lidze.

— Nie było żadnych napięć na linii nowy i stary trener?
— Pewnie, że nie. Zresztą z Kazimierzem utrzymywaliśmy dobry kontakt już wcześniej i nic się w tej kwestii nie zmieni. Tak to już jest z pracą trenera. Jednego dnia prowadzisz zespół, drugiego przychodzi ktoś na twoje miejsce. Dobrze wiem, że jeśli nie będzie wyników, to może spotkać mnie to samo.

— Przyzna pan jednak, że to dość komfortowa sytuacja. Sukcesy można przypisać zmianom, natomiast porażki tłumaczyć na zasadzie: „w tak krótkim czasie nie da się wiele zdziałać”.
— Pewnie tak to może wyglądać. Zespół faktycznie najlepiej trenować minimum od zimowego okresu przygotowawczego. Na tym poziomie rozgrywek to właśnie wtedy zawodnicy szykują formę na cały rok. Gdy samemu przygotowuje się taki plan, pilnuje realizacji określonych założeń, pracuje bezpośrednio z piłkarzami... Wtedy jest zupełnie inaczej. Ma się więcej informacji, można brać pełną odpowiedzialność.

— Od objęcia funkcji trenera minęło już kilka tygodni. Co udało się zrobić?
— Na samym początku musiałem szczegółowo sprawdzić, w jakiej dyspozycji są zawodnicy. Z każdym z nich musiałem indywidualnie i szczerze porozmawiać. Czy jest gotowy? Co trzeba zrobić i ile ewentualnie potrzeba, by był gotowy? Na ile, z ręką na sercu, przetrenował okres zimowy? Jakieś kontuzje? Na jakiej pozycji grał, a na jakiej najlepiej się czuje? Dużo gadaliśmy w tym czasie. Część chłopaków znałem już wcześniej, z innymi na dobrą sprawę dopiero się poznałem. Po tym mogłem wziąć się dopiero za wprowadzanie korekt w składzie, które w mojej opinii powinny przynieść lepsze efekty.

— Jakiej Mrągowii spodziewać się w kolejnych meczach? Skupicie się na ataku, a może uszczelnicie jeszcze bardziej defensywę?
— Wszystko zależy od meczu i przeciwnika, z którym będziemy się mierzyli. Dla przykładu: z Wikielcem (zespół zajmujący 1. miejsce w IV lidze — red.) skupiliśmy się na obronie i grze z kontry. Działało to naprawdę przyzwoicie. Gdybyśmy tylko w 7. minucie wykorzystali doskonałą okazję i otworzyli wynik, to moglibyśmy pokusić się o sporą niespodziankę. Niewykorzystane sytuacje jednak się mszczą i liderzy nam o tym przypomnieli. A szkoda, bo mogło być tak jak ostatnio z wyraźnie wyżej sklasyfikowanym MKS Korsze. Błyskawicznie strzelona bramka w pierwszych minutach, potem to samo tuż po przerwie. Rywale zdezorientowani, a my cieszymy się z cennego zwycięstwa. Nie ze wszystkimi ekipami da się tak grać. Będziemy dostosowywali taktykę pod każdego rywala, biorąc też poprawkę na to, czy gramy u siebie, czy na wyjeździe.

— Punkty wpłynęły pozytywnie na atmosferę? Został pan już zaakceptowany przez zespół?
— Jeśli są wyniki, to jest i atmosfera. Tak w futbolu było, jest i będzie. Rodowitym mrągowianinem wprawdzie nie jestem, ale mieszkam tu już od 1998 r. Grałem w tym klubie przez kilka ładnych lat, trenuję młodsze drużyny, więc mam chyba prawo czuć się w Mrągowii jak „swój” człowiek.

— Do niedawna szkolił pan głównie młodzież. Teraz doszli do tego seniorzy. Ilość obowiązków nie odbije się na jakości?
— Obecnie pod skrzydłami mam dzieci z grupy Żak. Na tę chwilę ogarniam wszystko bez problemu, choć poza tym pracuję przecież na pełnym etacie. Grafik jest napięty: praca, zajęcia młodzieżowców (w międzyczasie jakieś turnieje), później trening z seniorami. Jest tego dużo, ale dobrze wszystko poukładałem, więc udaje mi się godzić jedno z drugim. Gdyby jednak w przyszłości coś zaczęło ze sobą kolidować, to na pewno z czegoś zrezygnuję. Choć nie wyobrażam sobie, bym mógł zostawić zespół dzieci, który buduję już od 1,5 roku. Bo w Mrągowie właśnie taki przyjęliśmy system, że dany trener opiekuje się określoną grupą od dnia naboru do momentu ich przejścia do juniorów.

— Czyli ławka trenerska w seniorach dalej jest niepewna?
— Jest stuprocentowo pewna. A przynajmniej do czerwca, kiedy to — w co głęboko wierzę — będziemy mogli się cieszyć w najgorszym przypadku z utrzymania w IV lidze.

— A co byłoby tym lepszym przypadkiem? Na którym miejscu — tak realnie — widzi pan Mrągowię na koniec sezonu?
— O podium nie ma co marzyć. Myślę jednak, że stać nas na 6-8 miejsce. Jesienią potraciliśmy sporo punktów, które powinny trafić bez większego problemu na nasze konto. Remis z Omulwią Wielbark, porażka z Warmiakiem Łukta... Takie straty bolą szczególnie. Ale nie ma co płakać, tylko trzeba się brać do roboty.

— Wróćmy jeszcze do młodzieżowców. Widzi pan wśród nich diamenty, które po oszlifowaniu zasilą szeregi seniorów? A może nawet pójdą gdzieś wyżej?
— Roczniki, które trenujemy m.in. z Karolem Lemechą, są naprawdę solidne. Trafiła się fajna ekipa. Narybek jest spory. Za jakieś 4-5 lat Mrągowia będzie miała tylu wychowanków, że będziemy mogli grać swoimi. Obecnie w składzie seniorów jest stosunkowo dużo piłkarzy z zewnątrz, np. z Olsztyna. Ma to swoje plusy, ale ma też i minusy.

— Nie obawiacie się, że cała praca wykonywana w Mrągowii może pójść, w pewien sposób, na marne? Wyszkolicie solidnych zawodników, którzy jednak mogą zmienić barwy i grać dla innych klubów.
— Kompletnie się tego nie obawiam. Wręcz przeciwnie. Jeśli tylko ktoś z nich będzie miał szansę dostać się do wyższych lig, to będę mu gorąco kibicował i trzymał kciuki. To młodzi chłopcy, niektórzy chcą po prostu pokopać piłkę, ale niektórym pewnie marzy się gra zawodowa. A taką karierę mogą rozwijać jedynie wtedy, gdy będą grać w coraz to lepszych klubach. W końcu sukces zawodnika to również sukces trenera. Z drugiej strony na pewno ktoś z tej solidnej ekipy zostanie. Gdyby z każdego rocznika zostało choćby 4-6 osób, byłoby świetnie. Ale nie jest to proste. Młodzi wyjeżdżają często za pracą, na studia. Lądując w Olsztynie czy Trójmieście, nie zawsze mają czas trenować i grać w Mrągowie. I nikt o to nie ma pretensji. Jestem jednak dobrej myśli.

Rozmawiał: Kamil Kierzkowski

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5