Pochodzi z Mrągowa, a sędziuje w UFC. Rozmawiamy z Pawłem Harasimem

2017-06-03 20:54:12(ost. akt: 2017-06-04 12:43:36)

Autor zdjęcia: Archiwum prywatne

— Wystarczy kilka sekund zawahania sędziego i można z któregoś z zawodników zrobić inwalidę do końca życia — mówi Paweł Harasim z Mrągowa, jeden z trzech polskich sędziów współpracujących z UFC. Z doświadczonym arbitrem rozmawiamy m.in. o jego drodze z Mazur do szeregów wspomnianej, największej federacji MMA na świecie, a także o tym czy z największymi gwiazdami sportów walki wypada robić sobie popularne "selfie".
— Jakim cudem facet z Mazur wylądował w UFC?
— Są momenty, że aż sam zadaję sobie to pytanie (śmiech). Złożyło się na to wiele czynników. Już od młodych lat trenowałem karate, więc sporty walki nie były mi obce. Na dobre wkręciłem się jednak w nie gdy z bratem Jakubem pojechaliśmy na seminarium z brazylijskiego jiu-jitsu, które we Włocławku prowadził Joe Moreira. Ósmy stopień mistrzowski, czarno-czerwony pas, jeden z najlepszych profesjonalistów na świecie w tej dziedzinie. Prawdziwa legenda. Tam wciągnąłem się w BJJ bez reszty i tam też poznałem Mariusza Andlera (ceniony trener MMA - przyp. red)....

— ...i chyba się dogadywaliście, bo współpracujecie do tej pory.
— Myślę, że od początku potrafiliśmy znaleźć wspólny język. Bardzo odpowiada mi jego solidne podejście, bez miejsca na fuszerkę. Po roku pojechaliśmy razem do Szwecji na obóz szkoleniowy, do Shooters MMA Fight Team - międzynarodowej organizacji, której założycielem i głównym trenerem jest August Wallen (ojciec IMMAF, międzynarodowej federacji MMA - przyp. red). Uzyskałem tam zresztą licencję trenera MMA i SUF (Stand-Up Fighting - przyp red.). Prezentowany przez nich poziom i sama metodyka pracy zrobiła na mnie niesamowite wrażenie. Praktycznie każdy szczegół jest tam dokładnie przemyślany i poukładany.

— W dalszym ciągu jednak nie wiem jak trafiłeś do największej federacji MMA na świecie.

— W skrócie: dużo ciężkiej pracy, uporu i odrobina szczęścia. Jako sędzia pierwsze szlify zdobywałem na galach Profesjonalnej Ligi MMA, która powstała praktycznie dzięki Mirkowi Oknińskiemu. Wspólnie z nim udało nam się wysłać reprezentację Polski na pierwsze, historyczne Mistrzostwa Świata Amatorskiego MMA do Las Vegas. Pracując zarówno dla PLMMA, jak i w szeregach IMMAF, zostałem dostrzeżony przez ówczesnego wiceprezydenta UFC - Davida Allena. Zaproponował mi współpracę i nim się obejrzałem otrzymałem zaszczyt stania się jednym z trybów w wielkiej machinie, którą jest UFC.

— Była chwila zawahania przed podjęciem decyzji?
— Nie, takiej szansy się nie przepuszcza.

— Ilu polskich sędziów współpracuje z UFC?
— Trzech. Najbardziej rozpoznawalnym jest chyba Piotr Michalak. Naprawdę świetny gość, niesamowity profesjonalista. Poza nami w tym gronie znajduje się również Łukasz Bosacki.

— Sędziów w Polsce jest dużo. Czym różnią się ci, na których uwagę zwraca UFC?
— Czy faktycznie aż tak się różnią? W zasadzie to ta sama robota...

— Tyle, że jedni wykonują ją na największych galach np. w USA, a inni na wydarzeniach "podwórkowych".

— Dużą rolę odgrywa na pewno doświadczenie, trzeba mieć też nieposzlakowaną opinię jako arbiter. Naturalnie niezbędne są wszelkie certyfikaty czy licencje międzynarodowe, bez których ciężko funkcjonować w większych federacjach. Do tego dochodzi na pewno i biegła znajomość języków - zwłaszcza angielskiego. I nie chodzi nawet o sam oktagon. Przed każdą galą odbywa się odprawa i trudno byłoby przychodzić tam z tłumaczem. Tak samo po gali, gdy czeka nas kolejne spotkanie, podczas którego szczegółowo omawiane są wszelkie decyzje. Zwłaszcza te kontrowersyjne.

— Sędzia to niemal synonim kontrowersji. Wiele mówi się dlatego o łapówkach. Tak szczerze: próbował ci ktoś kiedyś "dać w łapę"? A może słyszałeś o tego typu sytuacjach?
— Osobiście nigdy się z tym nie spotkałem. Tego typu rzeczy mają jednak bardzo krótkie nogi, więc przyjęcie jakiejkolwiek łapówki byłoby czystą głupotą. To bilet w jedną stronę. Profesjonalista, który spotkałby się choćby z delikatną sugestią tego typu, najprawdopodobniej nie chciałby dłużej pracować dla danej organizacji czy federacji. Nawet żarty na temat łapówek odbierane są w tym środowisku jako faux pas. Podsumowując: tam, gdzie miałem okazję pracować, takie sytuacje się nie zdarzały.

— Ci, którzy są w amoku walki - zawodnicy, trenerzy, kibice - nie zawsze jednak tak to widzą. Miałeś jakieś nieprzyjemności jako sędzia?
— (śmiech) Oczywiście. To w końcu bardzo silne emocje. Szczególnie u trenerów. Podczas gal w Polsce dwukrotnie zdarzyło mi się, że szkoleniowiec miał do mnie pretensje, czy też - jak określiliby niektórzy - "sapał się" do mnie. Po ochłonięciu jednak każdy z nich przeprosił mnie za niepotrzebne uniesienie. Werdykty sędziowskie to w końcu nie jakieś widzimisię przy ocenie walki. Po każdej rundzie jest tzw. log, czyli zapis tłumaczący dlaczego dana ocena starcia jest taka, a nie inna. Wszystko można sprawdzić.

— Arsenał epitetów pod adresem sędziego jest jednak wyszukany, wystarczy pójść na mecz piłki nożnej. Nie wierzę, że - jako osoba świetnie walcząca - nie pomyślałeś kiedyś, by danego delikwenta uciszyć.

— Absolutnie nie biorę takich rzeczy do głowy. Zresztą - pracowałem długi czas w korporacji. Po takiej "szkole" mam kompletną znieczulicę na tzw. hejty. Z takimi rzeczami wychodzą poza tym głównie ci, którzy nie mają pojęcia o sportach walki. To sędzia jest blisko pojedynku. To on śledzi każdy ruch. To on odpowiada. Wystarczy kilka sekund zawahania i można z któregoś z zawodników zrobić inwalidę do końca życia. Jeśli więc ktoś powie, że sędzia przerwał walkę za wcześnie, to i tak jest to dużo lepiej, niż gdyby rodzina poszkodowanego mówiła ze łzami w oczach, że przerwał ją za późno.

— Skupmy się teraz na plusach tej roboty. Wynotowałem sobie trzy punkty. Pierwszy to kasa. Płacą sensownie?

— Oczywiście nie można podawać dokładnych kwot, ale mogę powiedzieć, że są to całkiem przyzwoite pieniądze. Na mnie, który z UFC współpracuje ledwie od 4 lat, wrażenie robi nawet sama otoczka. Dbają o sędziów na każdym kroku. Z dwumiesięcznym wyprzedzeniem otrzymujesz bilet na daną galę. Możesz zresztą sobie wybrać z jakiego portu będzie ci najwygodniej lecieć. Na lotnisku od razu czeka szofer, który - pod krawatem - zabiera cię następnie limuzyną do hotelu. Tam też na każdym kroku traktowany jesteś jak VIP. W pełni profesjonalne podejście.

— Punkt drugi. Możliwość poznania największych światowych gwiazd MMA. Był czas na luźną gadkę np. z Conorem McGregorem?
— Pewnie, zresztą nie tylko z nim, bo dla UFC walczy cała elita elit. Jest tylko niepisana zasada, której trzymają się praktycznie wszyscy, którzy siedzą w tym już dłuższy czas: brak strzelania raz po raz jakichś dennych "selfie", czyli zdjęć robionych tylko po to, by jak najszybciej pochwalić się nimi znajomym np. na Facebooku. Dobry sędzia to sędzia, którego nie widać. Który nie rzuca się w oczy ani przed, ani w trakcie, ani po pojedynku. My po prostu mamy pomagać zawodnikom, by mogli bezpiecznie walczyć, odnosić sukcesy i zarabiać dzięki temu pieniądze.

— Nie wierzę. Dzisiaj nastolatkom coraz trudniej przeżyć dzień bez choćby jednej fotki robionej "z rąsi".
— (śmiech) Jakieś wspólne zdjęcia czasem się robi, ale na pewno się ich nie publikuje. Fotografuje się zresztą tylko w naprawdę wyjątkowych, najczęściej śmiesznych sytuacjach. A takowych nie brakuje, bo na galę jeździmy z reguły razem z owymi gwiazdami. Tak samo wracamy, a później po walce zdarzy się zjeść wspólnie pizzę czy napić zimnego piwa. Ale nikt nie lata z telefonem, by cykać zdjęcia. Spektakl rozgrywa się przed kamerami. Poza nimi jesteśmy normalnymi ludźmi, którzy też szanują swoją prywatność.

— Punkt trzeci: podróże. Gdzie wysyłano cię, byś sędziował?
— Przyznaję, dzięki tej pracy można dużo zwiedzić. Będąc w USA sędziowałem np. dwukrotnie w Los Angeles. Głównie jednak - co zrozumiałe - sędziuję bliżej, jak np. Zagrzeb, Dublin, Belfast, Londyn czy Sofia, gdzie niedawno odbywały się mistrzostwa Europy w MMA. W ten sposób zobaczyłem znaczną część Starego Kontynentu.

— Wiem jednak, że wkrótce szykuje ci się znacznie dalszy wylot.

— Tak, dokładnie 11-15 czerwca będę sędziował podczas rozgrywanych w Singapurze Otwartych Mistrzostw Azji w MMA. Jest to turniej współorganizowany przez IMMAF i UFC.

— Drugi koniec kuli ziemskiej, a muszą wysyłać właśnie Polaka? Nie ma nikogo bliżej?
— Trudno mi powiedzieć. Może i jest. Najwidoczniej jednak chcą mieć tam sprawdzonego człowieka. Mi pozostaje się cieszyć, że za takiego mnie uważają.

— Wyjazdy, praca, własna firma, klub... Jak na to wszystko znajdujesz czas?

— Kwestia dobrej organizacji. Obecnie nie mam takiego komfortu, bym mógł marnować czas. Mam szczegółowy plan od 4.30 do 23.00. I tak każdego dnia.

— Swoje umiejętności z brazylijskiego jiu-jitsu przekazujesz młodzieży. Trudno zaciągnąć dzieciaki na salę treningową? W końcu łatwiej siedzieć im przy komputerze.
— Wiesz... Nie mam pojęcia. Praktycznie nie podajemy nawet żadnych informacji o naborze.

— Jeśli kuleje rekrutacja, to nie ma zawodników. Jak nie ma zawodników, to nie ma kasy, a klub przynosi straty. Po co taki klub?
— Wszyscy, którzy u nas trenują, walczą bo... chcą. Bo sami potrafią nas odnaleźć. Zabrzmi to nieładnie, a wielu pomyśli, że jestem zarozumiały, ale za bardzo cenię swój czas, by marnować go na tzw. "sezonowców". Czyli takich, którzy przyjdą na 2-3 treningi "bo ktoś im kazał". Takich, którzy gdy przekonują się, że na sali treningowej trzeba się zmęczyć, to tracą serce i lecą gdzieś dalej. Dzięki temu mamy u siebie ludzi zdeterminowanych, którzy wiedzą czego chcą. To nasz sposób, by klub był czymś bardziej na kształt rodziny.

— Rodziny, której jednak nie zgadza się "budżet domowy".
— W zasadzie masz rację. Na tę chwilę stać mnie jednak na to, by dokładać do klubu. A dokładniej: do seminariów i innych warsztatów szkoleniowych. Nie zarabiam na tym. A jeśli nawet wychodzimy na plus, to całość inwestujemy od razu w sprzęt i rozwój. Klub jest dla mnie odskocznią od trudów dnia codziennego. Na sali treningowej odpoczywam. Oczywiście nie w taki sposób, że idę się tam wylegiwać na macie. W mrągowskiej Husarii podchodzimy do treningów w pełni profesjonalnie, nikt się nie obija. Życie potrafi czasem dać w kość, a na treningu - przewrotnie - im bardziej się zmęczę fizycznie, tym bardziej jestem wypoczęty psychicznie.

Rozmawiał; Kamil Kierzkowski

Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Alicja Piros #2259279 3 cze 2017 23:08

    Dlaczego rozmowa jest z Pawłem, a w tytule imię "Piotr"? To jest moja bliska rodzina, choć mieszkamy daleko, mało jest okazji do zobaczenia się, ale jestem dumna z tego, że mam w rodzinie kogoś tak pełnego ambicji, kogoś, kto ambicją swoją zaraża inne osoby. Paweł- gratulacje! Śledzimy na bieżąco Husarię! Powodzenia!

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz pokaż odpowiedzi (2)

    2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5