Popłynęła po medal, wróciła... z trzema i ma ochotę na więcej

2017-07-02 12:33:08(ost. akt: 2017-07-20 08:32:14)

Autor zdjęcia: SZM

— Najwierniejszymi kibicami są moi rodzice. Dzięki świadomości, że ktoś zawsze trzyma za mnie mocno kciuki, startuje się dużo łatwiej. Zwłaszcza, kiedy się jest wiele kilometrów od Polski — mówi Anna Puławska z Mrągowa, która podczas młodzieżowych mistrzostw Europy w kajakarstwie (rozgrywanych w Belgradzie) zgarnęła aż 3 medale: złoty, srebrny i brązowy. O który z nich było najtrudniej?
— Rozmawiamy tuż po twoim powrocie z mistrzostw. Emocje wciąż trzymają?
— Tak, choć już nieco mniej. Sukcesy na imprezach młodzieżowych zawsze niosą wiele emocji i satysfakcji, ale nie ma co ukrywać, że najwięcej adrenaliny uwalniają zawody seniorskie, gdzie poprzeczka zawieszana jest dużo wyżej.

— Czyli w Serbii nie czuliście przesadnej presji?
— Powiedzmy, że przed nami po prostu dużo ważniejsze wydarzenia w tym sezonie, jak chociażby rozpoczynające się lada moment mistrzostwa Europy seniorów czy nieco później mistrzostwa świata. Właśnie te dwie imprezy są naszym głównym priorytetem. Forma, którą prezentowaliśmy w Belgradzie, wystarczyła na zdobycie kilku fajnych medali, ale nie była jeszcze szczytem naszych możliwości. Ten, mam nadzieję, pokażemy już w ciągu najbliższych dni. Przygotowania są dość długim i złożonym procesem, nie sposób utrzymywać organizmu przez cały czas w optymalnej dyspozycji. Trzeba iść na pewne kompromisy.

— Okres wakacyjny macie naprawdę pracowity. Był w ogóle czas, żeby po triumfach wpaść na Mazury?
— Niestety tym razem nie miałam możliwości, żeby choćby odwiedzić mieszkających w Mrągowie rodziców czy znajomych. Cały czas przeplatają się kolejne zgrupowania i starty, jazda przez pół Polski jedynie po to, aby posiedzieć kilka godzin... mijało się z celem.

— To trochę przykre nie móc cieszyć się z sukcesów z najbliższymi.
— Coś w tym jest, ale to część życia, na które w pewnym stopniu godzi się każdy, kto chce myśleć o sporcie nieco bardziej profesjonalnie. Naturalnie nie obyło się jednak bez długiej rozmowy z rodzicami, bo taki telefon to już chyba część naszej tradycji. Nie zastąpi to bezpośredniego kontaktu, ale pogodziliśmy się z tym już dawno.

— Jak przyjęli informację o aż 3 medalach?
— Szczerze? Chyba są już przyzwyczajeni (śmiech)

— Czyli, innymi słowy, jesteś już nudna z tym wygrywaniem?
— Chyba aż tak źle nie jest, a jeśli nawet, to świetnie się z tym kryją. A tak nieco poważniej, to jestem im bardzo wdzięczna, bo wspierają mnie na każdym kroku. Czasem wydaje mi się, że każdy mój sukces czy porażkę przeżywają dużo mocniej niż ja sama. Bez wątpienia są moimi największymi i najwierniejszymi kibicami.
Dzięki takiej świadomości, że ktoś zawsze trzyma za mnie mocno kciuki, startuje się dużo łatwiej. A często jest to wiele kilometrów nie tylko od Mazur, ale i od Polski.

— Skupmy się na Belgradzie. Twój bilans: złoto, srebro i brąz. O który z krążków było najtrudniej?
— Zdecydowanie najwięcej trudności przyniosły mi zmagania indywidualne na 500 metrów, w których zajęłam 3. miejsce. Byłam już nieco wyczerpana i fizycznie, i psychicznie. Poza innymi startami, miałam za sobą już 2 finały (złoty medal w wyścigu czwórek na 500 metrów oraz srebrny medal w dwójkach na kilometr — red.) i trudno było o pełną koncentrację. A w walce indywidualnej nie ma miejsca na jakiekolwiek potknięcie czy nadzieję na to, że koleżanki uratują sytuację. Mogłam liczyć już tylko na siebie. Dałam z siebie wszystko i okazało się, że ten wynik wystarczył, aby stanąć po raz kolejny na podium. Brązowy medal cieszy, ale na pewno mogło być lepiej.

— Jak Serbia wypadła jako organizator?
— Jeśli chodzi o prowiant czy zakwaterowanie, to do niczego nie można się przyczepić, bo całość była na naprawdę wysokim poziomie. Organizatorzy nie ustrzegli się jedynie małej wpadki podczas przygotowywania torów. Na przedbiegach początkowo było nieco utrudniających walkę glonów, ale zajęli się tym błyskawicznie.

— Zawsze się zastanawiałem: tyle wysportowanych, pięknych zawodniczek i przystojnych zawodników w jednym miejscu... Zdarzają się miłości, przyjaźnie lub — nieco mniej kościelnie — „przygody”?
— Nie są to jakieś częste kwestie, ale kłamstwem byłoby stwierdzenie, że wszyscy przez 24 godziny na dobę myślami i ciałem znajdują się w kajaku. Dzięki takim wyjazdom można poznać wielu naprawdę pozytywnych, ambitnych i uzdolnionych ludzi z najróżniejszych stron świata. Zresztą tak poznałam mojego chłopaka, który również reprezentuje nasz kraj jako zawodnik. Pochodzi z Nowej Soli, więc daleko od Mazur. Poznaliśmy się na jednym ze zgrupowań, podczas kolejnych znajomość się rozwinęła i... w ten sposób jesteśmy razem już od 3 lat.

— Będąc w związku ze sportem jest jeszcze w życiu miejsce na drugą osobę?
— Tak, choć nie jest to łatwe. Z drugiej strony — chyba tylko inny zawodnik jest w stanie naprawdę zrozumieć sytuację, w której się znajdujemy. Większość czasu spędza się w ciągłych rozjazdach, ten sport to w praktyce niemal życie na walizkach. Niewielu byłoby skłonnych zaakceptować ciągłe rozstania.

— Podczas mistrzostw przebywacie z innymi reprezentacjami. Z kim najbliżej się trzymacie?
— Myślę, że z Portugalczykami. Mamy z nimi naprawdę świetny kontakt, co spowodowane jest m.in. tym, że szkolą ich trenerzy pochodzący z Polski. Dobrze dogadujemy się też z Czechami. Wbrew pozorom i stereotypom, polski i czeski to dość podobne języki. Każdy mówi po swojemu, a druga strona i tak wie, o co chodzi. Nie każdy ma lekkość w posługiwaniu się np. językiem angielskim, a w tym przypadku praktycznie nie czuje się bariery językowej.

— W Belgradzie dwa medale zdobyła twoja koleżanka z Mrągowa Dominika Włodarczyk. Jest między wami jakaś rywalizacja?
— Z Dominiką znamy się od dziecka, wychowywałyśmy się na jednym osiedlu. Zaczęła trenować nieco wcześniej, ponieważ jest odrobinę starsza. Teraz pływamy razem w jednej osadzie i dobrze się dogadujemy. Zdrowe relacje i szacunek są zresztą niesamowicie ważne, bo występowanie pod biało-czerwoną flagą zobowiązuje, gramy w jednej drużynie i musimy robić to jak najlepiej.

— Na Mazurach jesteś jednak znana m.in. także dlatego, że zgarnęłaś w Mrągowie dwukrotnie tytuł Sportowca Roku. Nie czujesz, że koleżanki pływają nieco w twoim cieniu?
— Nie, zdecydowanie nie podchodzę do tego w ten sposób. Kajakarstwo to trudne, żmudne treningi, a także źródło olbrzymiej satysfakcji. Nie chciałabym, żeby kiedykolwiek wiązało się to z jakimikolwiek negatywnymi kwestiami. Widzę to tak: cieszymy się wspólnie ze swoich triumfów, a nie z porażek. Co do samego tytułu, to wszystko wskazuje na to, że był już ostatni, bo zmieniłam barwy i występuję obecnie jako zawodnik AZS AWF Gorzów Wielkopolski. W tych stronach nie ma takich plebiscytowych inicjatyw. I w sumie szkoda, bo taka gala to piękna sprawa. Wyróżnienie, nawet jakieś małe, zawsze jest pewnym docenieniem wkładanego codziennie trudu. Niewielka statuetka potrafi dać wiele satysfakcji i motywacji do dalszego rozwoju.

— Tak szczerze: czemu akurat Gorzów Wielkopolski?
— Przede wszystkim bardzo dobra uczelnia. Zresztą nie tylko stojąca na wysokim poziomie, ale i dość wyrozumiała, bo pozwala mi studiować wtedy... kiedy jestem. A nie bywam aż tak często, jak mogłabym sobie tego zażyczyć jako studentka.
Podobne zielone światło otrzymałam również od władz klubu, w którym również w zasadzie jestem gościem, bo więcej czasu spędzam na zgrupowaniach kadry.

— Kajakarstwo to niszowy sport. Na zachód od Mazur płacą więcej?
— Tak, warunki finansowe też prezentują się lepiej. A nie jest to łatwe w tej dyscyplinie, bo to sport traktowany często przez media i kibiców po macoszemu. Oczywiście pieniądze nie są dla zawodników jakimś priorytetem i decydującą kwestią, ale jednak są ważne. To w końcu nasza praca. Ciągłe starty, ciągłe treningi... Dyspozycyjności w CV wpisać nie możemy. Nawet nie byłoby kiedy podjąć jakiejś innej pracy na boku.

— Mało kto wie, ale masz... siostrę bliźniaczkę. Pływałyście razem, ale ona wybrała naukę w Poznaniu. Skąd ta rozłąka?
— Tak, nawet wielokrotnie występowałyśmy razem na mistrzostwach Polski. I to z naprawdę solidnymi wynikami. Ja wiążę jednak swoją przyszłość z kajakarstwem, stawiam wszystko na jedną kartę. Siostra wciąż pływa, ale rozwija się obecnie w dziedzinie kosmetologii. Widząc nie tylko lokalne czy ogólnopolskie, ale i światowe trendy, wydaje się to być bardzo logiczne i przyszłościowe posunięcie. Mam jednak swój plan, podjęłam decyzję i się jej trzymam.

— Podpytując waszych znajomych, usłyszałem, że obie jesteście dość charakterne. Jakim cudem rodzicom udało się tak solidnie przykuć waszą dwójkę do kajaka?
— Prawdę mówiąc, to początkowo byli nawet przeciw temu, byśmy trenowały kajakarstwo. Kumplowałyśmy się jednak z córką trenerów. Pojawili się kiedyś z wizytą w naszej szkole, żeby przeprowadzić pierwsze zajęcia i zachęcić dzieciaki. Co ciekawe, wówczas nikt nawet nie stał koło wody, bo ćwiczenia przeprowadzono w całości na sali gimnastycznej. Gdy trafiłyśmy później na pierwsze prawdziwe, wodne treningi... byłyśmy nieco zawiedzione, nudziłyśmy się. Bardzo szybko jednak dostrzegłyśmy w tym wszystkim drugie dno, a kajakarstwo wciągnęło nas całkowicie. I tak już przez ponad pół życia, bo zaczęłyśmy pływać w wieku 9 lat.

— Wspomniałaś, że lato to czas wzmożonej pracy. Kiedy więc będziesz miała wakacje?
— Nie wcześniej niż we wrześniu, po ostatniej imprezie w tym sezonie, czyli mistrzostwach Polski seniorów. Wtedy będę miała wreszcie wystarczająco dużo czasu, żeby odwiedzić Mazury.

— Jakieś plany? Spływ kajakowy czy pływania będziesz miała już powyżej uszu?
— Od kajaków nie potrafię już chyba wziąć urlopu, więc na pewno znajdzie się czas i na taką formę relaksu. Planów jest dużo, więc z pewnością nie będę się nudziła.

— Sportowcom nie wypada zadawać takich pytań, więc... oczywiście je zadam. Będzie czas na kilka piw ze znajomymi?
— Praktycznie przez cały rok unikamy alkoholu, bo nie idzie on w parze z wysoką formą. Na tym poziomie, gdy pływa się z orłem na piersi, nie jest to dobre wyjście. Gdy jednak wrócę na Mazury i spotkam się ze starymi znajomymi, to jakieś małe piwko pewnie wypijemy. Ale spokojnie, alkoholizm na pewno nikomu nie grozi.

Rozmawiał: Kamil Kierzkowski

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5