Chcę być żeglarzem światowej klasy

2017-08-17 06:43:02(ost. akt: 2017-09-01 07:40:28)

Autor zdjęcia: archiwum prywatne

Wiedziałem, że podium jest w moim zasięgu. I udało się. Zdobyłem brąz. I to wynik, który mnie satysfakcjonuje — przekonuje 16-letni Dawid Litwinek z Mrągowa, który ledwo wrócił z mistrzostw Europy rozgrywanych we francuskim mieście Lorient, a od razu pojechał do Warszawy, by 6 sierpnia wystartować w Ogólnopolskiej Olimpiadzie Młodzieży w sportach letnich, określanych często mistrzostwami Polski.
— Ostatnio jesteś dość zalatany. Z jednych mistrzostw na drugie. Jak wytrzymujesz takie tempo?
— Sezon żeglarski, zwłaszcza latem, rządzi się swoimi własnymi prawami. Jest dość intensywny i faktycznie niełatwo wytrzymać to nie tylko psychicznie, ale i fizycznie. Ciągłe starty, konieczność pokonywania setek kilometrów... Aby wytrzymać takie tempo, nie można pozwolić sobie na fuszerkę podczas okresu przygotowawczego. Bo żeglarstwo to nie tylko okres letnich startów, ale i czas ciężkiej, systematycznej pracy praktycznie od listopada do marca.

— Zacznijmy od mistrzostw Europy. Wiem, że przed startem we Francji nadzieje były spore. Podium okazało się jednak dość daleko. Tak szczerze: jak oceniasz swój występ?
— Cel był dość ambitny, bo bardzo liczyłem na pierwszą dziesiątkę. Momentami, gdzieś w głębi siebie, skrywałem nawet myśli o medalu. Do Francji jechałem więc z wielkimi nadziejami na sukces.

— Skończyło się na 50. miejscu.
— Tak, dokładnie. Na 130 zawodników z europejskiej czołówki. Wbrew pozorom 50. miejsce i tak uważam za dobre. Warunki, w których przyszło mi startować, okazały się bardzo trudne. Trudniejsze niż zakładałem. Wysoka fala, prądy i pływy to warunki, w których nie za często mam okazję trenować, a dla innych to zwykła, szara codzienność.

— Co szczególnie zawiodło?
— Trudno powiedzieć. Nowe warunki to jedno, a z drugiej... Być może zaszwankowało nastawienie. Być może celowałem nieco zbyt wysoko, chciałem zbyt wiele w krótkim czasie. Oczekiwaniami narzuciłem sam sobie niepotrzebną presję. To przełożyło się na takie dziwne psychiczne zmęczenie.

— Czasu na rozpamiętywanie nie było. Krótkie przepakowanie torby i mistrzostwa Polski. Miałeś plan minimum?
— Przed regatami w Warszawie czułem się już dużo pewniej. Wiedziałem, że podium jest zdecydowanie w moim zasięgu. I udało się. Zdobyłem brąz. I to wynik, który mnie satysfakcjonuje. Choć z drugiej strony... apetyt rośnie w miarę jedzenia. A szanse na złoto były. Jezioro jest bardziej przewidywalne niż ocean, dużo łatwiej było mi realizować przyjęty wcześniej plan taktyczny. Olbrzymią pomocą służył mi również trener Mariusz Nalewajek. To człowiek, który krótką rozmową przed startem potrafi nie tylko rozwiać u zawodnika wszystkie wątpliwości, ale i wypełnić go wolą walki o najlepszy wynik. Jestem mu za to wdzięczny.

— Z Bazy Mrągowo, którą reprezentowałeś, było również wielu innych zawodników. Trzymacie się razem z pozostałymi, czy raczej każdy gra do swojej bramki?
— Na lądzie staramy się trzymać razem i tam, gdzie tylko możemy, to sobie pomagamy. Gdy jednak ruszamy na wodę, to — jakkolwiek byśmy się nie lubili — każdy z nas walczy tam o swoje. Windsurfing to sport indywidualny. W końcu nie po to spędzamy te wszystkie godziny na treningach, żeby później oddawać coś „po znajomości” bez walki.

— Nie myślałeś nigdy, żeby przerzucić się z deski na łódkę?
— Od samego początku jestem związany z deską... i nie chcę tego zmieniać. Na windsurfingu mam lepszy kontakt z żywiołem, lepiej to wszystko czuję. Zresztą wielu żeglarzy, którzy choć raz spróbowali swoich sił na desce, przerzuciło się na windsurfing. Ta dyscyplina ma w sobie coś szczególnego, choć trudno to określić słowami.

— Zaczynasz naukę w liceum. Wielu twoich rówieśników wciąż nie wie, co chce robić w życiu.
— Ja natomiast wiem, że chcę przyszłość związać ze sportem. Moim marzeniem jest być żeglarzem światowej klasy. Mrągowo na to pozwala, o czym przekonał wszystkich m.in. nasz świetny Piotr Myszka.

— Nie chcę cię straszyć, ale jak pójdziesz na studia, to z czasem będzie dużo gorzej.
— Wiem, myślałem już o tym. Mam jednak nadzieję, że jedno nie będzie przeszkadzało drugiemu. A przynajmniej postaram się, jak tylko będę mógł, by zajęcia nie przekreśliły treningów, startów i realizacji marzeń.

— Żeglarstwo to dość drogi sport. Do tego zagraniczne wyjazdy... To wszystko sporo kosztuje. Jak ci się to udaje?
— Największym wsparciem dla mnie są w tej kwestii moi rodzice. To oni dbają — finansowo, ale nie tylko — o to, bym miał możliwość rozwijać się w tym, co kocham. Bardzo im dziękuję za to, że jeszcze im się to nie znudziło i nie odpuścili (śmiech). Nie można oczywiście zapomnieć i o tym, że znaczną część kosztów pomagają pokrywać szkoła i klub. Dlatego w Mrągowie nigdy nie brakowało dobrych sportowców, zwłaszcza z dyscyplin wodnych.

— Nie rozglądaliście się za jakimiś sponsorami?
— W żeglarstwie sponsora bardzo trudno znaleźć. Szukamy cały czas, ale firmy, w których próbowaliśmy, nie są aż tak skore do współpracy. Dla większości liczy się tylko informacja: jaki będzie zysk? Nie zniechęcam się jednak. Wierzę, że wreszcie trafimy na odpowiednią osobę. Byłoby dużo łatwiej walczyć o wyższe trofea.

— Wyższe trofea. No właśnie, jaki jest twój cel jako żeglarza?
— Cel jest jeden: złoto na Igrzyskach Olimpijskich w 2024 roku (śmiech).

— Wysoko zawiesiłeś poprzeczkę. Nie dało się wyżej (śmiech)?
— Teraz to brzmi jak nierealna bajka. Ale do tego czasu jest jeszcze ładnych kilka lat. Wiele może się zmienić. Pomarzyć mogę jednak już teraz.

— Kiedy ponownie zobaczymy cię na wodzie?
— Najszybciej, bo od 17 do 24 sierpnia będę uczestniczył w zgrupowaniu w Górkach Zachodnich. Kolejne regaty o stawkę odbędą się natomiast 1-3 września w Pucku. Teraz będzie to dla mnie dość trudny czas, bo zakończyłem żeglowanie w klasie Bic Techno i zostałem zawodnikiem olimpijskiej klasy RS:X.

— Miałeś w ogóle chwilę, aby skorzystać z wakacji?

— Kilka się znalazło, choć niewiele.

— A w tych wolnych chwilach pewnie też śmigałeś na żaglach?
— Nie, wręcz przeciwnie. Lato to i tak okres wzmożonych zgrupowań i startów. W przerwach staram się raczej zrelaksować w domu lub u wujka na wsi.

Rozmawiał: Kamil Kierzkowski

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5