Gdy jest Brzoza, to nie ma lipy. Siła Warmii i Mazur [WYWIAD]

2018-07-10 08:33:38(ost. akt: 2018-07-13 21:17:15)
Przemysław Brzoza, strongman z Warmii i Mazur

Przemysław Brzoza, strongman z Warmii i Mazur

Autor zdjęcia: Archiwum zawodnika

— Były już tiry i wozy strażackie. Teraz mam plan, by podczas jednej z kolejnych imprez przeciągnąć siłą mięśni samolot — mówi Przemysław Brzoza z Mrągowa. Z Najsilniejszym Człowiekiem Warmii i Mazur rozmawiamy m.in. o morderczych treningach, kosztującej tysiące złotych diecie, koksie oraz o tym czy walczących "o swoje" strongmanów irytują ciągłe pytania o "Pudziana".
— Zacznijmy od tego, o czym głośno w całej Polsce. Jak oceniasz występy biało-czerwonych w Rosji?
— Prawdę mówiąc nie należę do tych, którzy przesadnie ekscytują się piłką nożną. Czasem coś obejrzę, trzymam kciuki za naszych, ale większe emocje wywołują u mnie raczej sporty siłowe, sporty walki, nurkowanie czy nawet wyjazdy na akcje z Ochotniczą Strażą Pożarną.

— Siła przydaje się w byciu strażakiem?

— Na pewno. To fach, w którym oczywiście trzeba być szybkim, ale bardzo pomocna jest też i siła. Dobrze się w tym czuję. Dlatego też zamierzam starać się dostać do zawodowej straży pożarnej. Ale to już po sezonie startowym. Przy obecnej wadze trudno byłoby mi solidnie zaliczyć testy sprawnościowe. Spróbuję później, gdy zejdę nieco z wagi.

— Przejdźmy do zawodów strongman. Ostatnio startowałeś w Działdowie. Jaki wynik?
— To były zawody duetów, więc trudno przełożyć to na dyspozycję pojedynczego zawodnika. W dodatku - po raz pierwszy - pary były dobierane przez losowanie. Trafiłem na Krzysztofa Schabowskiego. Świetny zawodnik, choć tego dnia chyba nie przypasowały mu przygotowane konkurencje. Zajęliśmy 5. miejsce, które z pewnością trudno uznać mi za satysfakcjonujące. Celowałem znacznie wyżej.

— Konkurencji jest dużo, są bardzo zróżnicowane. Jaki macie sposób na to, by nie wystrzelać się z sił już na samym początku, a jednocześnie by w żadnej z prób nie odstawić lipy?
— Dobre, taktyczne rozegranie zawodów bywa równie ważne co siła mięśni. Jest w tym trochę szachów. Jednej, właściwej recepty jednak nie ma. Trzeba tak wykalkulować, by w swoich najmocniejszych konkurencjach zawalczyć na tyle, by przy minimum wykorzystanych sił być pierwszym. Przy tych, które danemu zawodnikowi nie pasują, trzeba nieco odpuścić, by nie wyeksploatować organizmu, ale jednocześnie nie dać zbyt uciec czołówce. Bezmyślne katowanie się nie sprawdza, bo i tak punkty uciekną, i tak. U mnie gorszą stroną - ze względu na problemy z kręgiem szyjnym, których nabawiłem się w wypadku samochodowym - są wszystkie konkurencje barkowe. Nadrabiam jednak w walizkach, kulach czy oponach.
Obrazek w tresci

— Wrażenie zawsze robi przeciąganie tirów. Jak przygotować się do tego typu wyzwań? Machając hantlami na siłowni raczej trudno ruszyć tego kolosa.
— Do każdej konkretnej dyscypliny przygotowujemy się oddzielnie. Do zabawy z tirami przygotowuję się na specjalnej hali, dorobiłem się konkretnego sprzętu. Jeżdżę też do znajomych, którzy udostępniają mi swojego tira. Na siłowni tak właściwie możemy sobie jedynie ukształtować sylwetkę, siłę w plecach, szlifować martwy ciąg... Ale większość konkurencji potrzebuje nie tylko siły, ale i techniki, wytrzymałości oraz dynamiki. Tego siłownia nie daje.

— Chłopaki z OSP mogliby pomóc. Wóz strażacki, zero paliwa w baku i... jazda na akcję.
— (śmiech) Próbowaliśmy i treningów z wozem strażackim. Zresztą trzy lata temu, na pierwszej imprezie strongman, którą współorganizowałem, trzeba było przeciągnąć właśnie wóz strażacki...

— Poszedł?
— Poszedł, nie było innego wyjścia. Z tirami też sobie radzę. Czy z naczepą, czy bez - nie ma problemu. Mam też plan, by na jednej z kolejnych imprez przeciągnąć siłą mięśni i samolot. Będę musiał jednak się zorientować na ile zainteresowani byliby tym właściciele lotniska w Szymanach i lokalne władze. Jestem pewien, że udałoby się to nam tak zrobić, by było to atrakcyjne i dla lotniska, i dla władz, i dla kibiców... i oczywiście dla mnie.

— Gdy słucha się wywiadów ze strongmanami, walczącymi przecież o swoje, bardzo często są pytani o... Pudziana. Nie irytuje was to?
— Tych pytań jest trochę, fakt. Mnie to jednak nie drażni, bo Mariusz zrobił bardzo dużo dla tego sportu. Zresztą wbrew temu, co niektórzy mówią, wcale nie rozstał się zupełnie ze strongmanem. Wciąż żyje w tym świecie, choć już nie startuje. Swoją porcję pytań o niego dostawałem zresztą od dawna, bo ponoć mam podobny do niego wyraz twarzy. Pamiętam, że nawet kiedyś ktoś nas ewidentnie pomylił, gdy jechałem na zawody i zatrzymałem się na stacji benzynowej. Tak czy siak: to świetny gość, także od strony prywatnej. Mamy bardzo dobre relacje. Bardzo go cenię. Przy okazji kilku startów zdarzało się nawet, że u niego spałem.

— Startujesz zresztą dla tej samej federacji, co niegdyś on.
— Tak, dokładnie dla Harlem Federation. I to pod skrzydłami tego samego menadżera.

— Myślisz, że gdyby przypakował, to miałby szansę wrócić?
— Znając jego zaparcie i serce do treningów, to pewnie tak. Obecnie jednak nie miałby najmniejszych szans na zwycięstwo. Poziom zawodów od czasu, gdy debiutowałem zawodowo (w 2008 roku), wyraźnie wzrósł. Dla przykładu: każda z 2 walizek, z którymi spacerujemy, ważyła wówczas zazwyczaj 130 kg. Teraz na jednej ręce nosi się 180, czasem 200 kg. Ci, którzy chcą reprezentować Polskę na arenie międzynarodowej, czy brać udział w kluczowych zawodach transmitowanych przez telewizję, muszą się z tym liczyć.

— Strongman zatem się rozwinął. A niektórzy mówią, że skończył się wraz z odejściem Pudziana.
— Gdy odszedł, wraz z nim odszedł i dość korzystny szum medialny. Tu się zgodzę. Strongman miał przez to mniejszą siłę przebicia np. do telewizji. Dzięki temu jednak, że solidnych zawodników w Polsce nie brakuje, coraz lepiej udaje nam się odbudowywać pozycję tego sportu. Widać to i po zainteresowaniu mediów, i kibiców.

— Strongman Hafthór Björnsson, znany z roli "Góry" w "Grze o Tron", to tak jak i wy kawał chłopa. W diecie ma ok. 8 obfitych posiłków dziennie i zjada łącznie więcej niż przeciętna polska rodzina. Jak jest z twoją dietą?
— Obecnie zajmuję się organizacją kolejnych dwóch imprez strongman, 14 lipca w Mikołajkach i 22 lipca w Mrągowie. Jest przy tym mnóstwo roboty, więc i trudniej z zachowaniem adekwatnej, profesjonalnie zbilansowanej diety. W tym sporcie je się jednak dość sporo. Pół kilo mięsa na raz to norma, omlet nie mniej jak z 8 jajek, dużo ryżu, płatków owsianych, warzyw, syropu klonowego, zdrowych tłuszczy... Zawodnicy są przyzwyczajeni do tego, że w podróż udają się z pudełkami wypełnionymi jedzeniem.

— Wymieniasz naturalne produkty. Zapytam jednak wprost: strongmani jadą na koksie?
— Niektórzy pewnie tak. Zwłaszcza gdy chce się w krótkim czasie mieć jakieś spektakularne efekty. Dla mnie to jednak nieporozumienie. W zupełności wystarczy pełnowartościowe jedzenie i dobra suplementacja...
Obrazek w tresci

— Nie będę pytał o nazwiska, ale czy słyszałeś o takich przypadkach na polskim podwórku zawodowym?
— Żeby uznać, że ktoś bierze, trzeba byłoby po każdych zawodach przeprowadzać konkretne badania antydopingowe. W tym sporcie natomiast takowe nie są prowadzone.

— To dobrze czy źle?
— I dobrze, i źle. Na pewno powstałoby wiele dziwnych sytuacji. Przykład? Niektórzy sprowadzają sobie np. suplementy zza granicy. A w poszczególnych krajach są różne wytyczne odnośnie używanych substancji i ich stężenia. Porcja aminokwasów zza granicy w wielu przypadkach przekracza polskie normy. Trudno nazwać to braniem koksu, ale... No właśnie. Już powstaje pierwsze "ale". Czy przestać zapraszać zagranicznych zawodników do Polski? Czy Polacy nie mają jeździć rywalizować za granicą? Bzdura.

— Ile kosztuje przeciętna dieta strongmana?
— Całość, licząc też odnowę biologiczną itd., to koszt przynajmniej 5 tysięcy złotych.

— Wielu w tym momencie łapie się za głowę. Pozostali za kieszeń.
— Niestety wszystko kosztuje. Zwłaszcza pasja. Niektórzy mają łatwiej, gdy np. pochodzą z większego miasta, którego władze decydują się danego zawodnika wspierać. Kluczową rolę odgrywają także i sponsorzy.

— Jak jest z tym u ciebie?
— Niestety muszę stwierdzić, że zdecydowaną większość wydatków dźwigam na własnych barkach. Sam organizuję sobie środki, by mieć nie tylko czym i gdzie trenować, ale i trzymać właściwą dietę, bo bez niej nie ma co szukać w krajowej czołówce. A w tym wszystkim trzeba przecież też znaleźć czas i kasę na - po prostu - życie. Jeśliby więc kogoś interesowała współpraca, chęć zareklamowania się na arenie ogólnopolskiej czy międzynarodowej, w tym w telewizji, to zapraszam. Dogadamy się.

— Gdy nie ma sponsorów, trzeba zarabiać inaczej. Czym z reguły zajmują się strongmani?
— Z reguły tym, co nie wyklucza należytej regeneracji mięśniowej. Bez odnowy biologicznej bardzo łatwo o kontuzję, po której trzeba pożegnać się na długo z tym sportem. Czasem na zawsze. Nie wyobrażam sobie np. siebie pracującego jako kierowca ciężarówki, który musi być w trasie przez długi, długi czas. A przynajmniej byłoby to bardzo trudne do pogodzenia z wysokim poziomem startowym. Jeśli już ktoś gdzieś pracuje, to raczej w służbach mundurowych, ochronie czy na siłowni jako instruktor, dietetyk itd.

— Ilu zawodowych strongmanów mamy na Warmii i Mazurach?
— Niewielu. Obecnie w zasadzie... dwóch. Poza mną jest jeszcze Piotr Czapiewski z Nidzicy. Wcześniej był jeszcze Przemysław Mościcki z Olsztyna, ale już się wycofał. W porównaniu do Pomorza, Kaszub czy południa Polski nie mamy liczebnie wiele do powiedzenia. Choć jest szansa, by się to zmieniło, bo mamy wielu świetnych amatorów. Na tę chwilę robimy jednak wszystko, by nadganiać jakością.

— Skoro u nas z tym tak kiepsko, to jakim cudem - jako chłopak z Mrągowa - wziąłeś się za zawodowe ciężary?
— Początkowo oglądałem zawody w telewizji. Już wtedy mnie to nieźle wciągnęło. Później zacząłem jeździć, by przekonać się na własne oczy jak to wygląda. Poznałem tam pierwszych zawodników i... Nie było już odwrotu. Pewnego dnia postanowiłem, że nie chcę być tak silny jak oni, tylko chcę być od nich lepszy. Na Mazurach faktycznie był problem z profesjonalnym trenowaniem. Jeździłem więc trenować na specjalnym sprzęcie do Malborka (u Jarosława Dymka, znanego strongmana - przyp. K. K.), ponad 200 km. Przy współpracy z kilkoma przyjaciółmi i firmami, powoli kompletowałem jednak sprzęt, by móc trenować i u siebie. Zacząłem startować z amatorami. Pierwszy start zawodowy, taki już przed poważnymi kamerami, zaliczyłem w 2008 roku.

— Pytanie, które przeciętnemu czytelnikowi powie coś o waszej sile: ile bierzesz na klatę?
— Tak właściwie to klata nie jest w tym sporcie aż tak ważna. W znacznej części konkurencji wręcz przeszkadza. Ważniejsze są wyniki, które osiągamy np. w martwym ciągu. Strongman to nie walka na ławeczce, tylko np. podnoszenie aut z ziemi czy ściganie się mając "na kręgosłupie" ok. pół tony. Na klatę biorę 240 kg, ale przy innym treningu mogłoby być spokojnie więcej. Przy martwym ciągu dobijam na tę chwilę do 406 kg...

— Jako laik zapytam: dla strongmana to dużo?
— Żeby liczyć się na międzynarodowej arenie, trzeba mieć przynajmniej tyle. Przy 300 kg nie ma na poważniejszych zawodach nawet czego szukać.
Obrazek w tresci

— Ile czasu spędzasz w tygodniu na siłowni?
— Trenuję 5 razy w tygodniu. Przed startami oczywiście robię 2 dni przerwy na to, by nabrać świeżości. Przerwę 2 dni stosuję także po zawodach. Organizm jest wówczas tak wyeksploatowany, że trudno zebrać siły. Czasem jednak trzeba nagiąć reguły. Bywa, że ma się 2 starty w jeden weekend. Ostatnio miałem tak, że najpierw walczyliśmy w Redzie, a później szybko w samochód, 500 km i zawody w Kłobucku. Trudno zaprezentować wtedy optymalną formę, ale... Czego się nie robi dla pasji?

— Musicie mieć też chyba pasję do krawiectwa. Gdzie się ubieracie? W sieciówkach takich rozmiarów nigdy nie widziałem.
— (śmiech) Wszystkie praktycznie są z miejsca przerabiane, fakt. Albo po prostu od początku szyte na miarę. Czasem też ściągam ciuchy zza granicy, np. z Niemiec czy USA. Mają tam inną rozmiarówkę. W mniejszych, mazurskich miejscowościach raczej trudno o tego typu asortyment. Trzeba kombinować.

— Jakie masz marzenia jako strongman?
— Po pierwsze, bym mógł cieszyć się tym sportem jak najdłużej. Po drugie, by wreszcie trafić na ludzi, sponsorów, dzięki którym mógłbym zaangażować się w to jeszcze bardziej. Jestem w krajowej czołówce, odnoszę sukcesy za granicą... A czasem odnoszę wrażenie, jakby nikt tego nie widział. Po trzecie chciałbym sprawić, by Mazury miały zdecydowanie więcej do powiedzenia w tej dyscyplinie. I robię co mogę, by pokazać lokalnym władzom, że warto zainteresować się tym tematem. Na tego typu wydarzenia zjeżdżają zawsze tłumy kibiców z całej Polski. To nie tylko świetna promocja danych zawodników, samego miasta czy regionu, ale i całego kraju.

— Wspomniałeś o wieku. Masz 33 lata. W piłce nożnej powoli wysyłaliby cię na emeryturę. Kiedy "do widzenia" mówi się strongmanom?
— Tu jest zupełnie inaczej. Mam 33 lata i dopiero czuję, że nabieram sił. To nie jest dużo na tę dyscyplinę. Jeśli ma się dobre predyspozycje, geny, a także solidne wsparcie, można rywalizować znacznie dłużej. Doskonałym przykładem jest Sławek Toczek. Ma 43 lata, a wciąż nie odpuszcza i nadal jest jednym z głównych rozdających karty na polskich zawodach strongman. Osobiście chciałbym dotrwać w tym sporcie przynajmniej do 40 lat. Ale, znając siebie, i tak wyjdzie pewnie więcej.

— Wspomniany Pudzian po odstawieniu ciężarów poszedł w sporty walki. Myślałeś o tym?
— Tak. Dostałem nawet jakiś czas temu propozycję od KSW. Zastanawiałem dość długo, jednak się wstrzymałem. To zupełnie inny sport, zupełnie inny sposób przygotowań. Musiałbym zrezygnować ze strongmana, a chcę w nim jeszcze wiele zrobić, zwłaszcza rozwijając go na Mazurach. W MMA mogę pójść w każdej chwili. I gdy uznam, że przyszedł właściwy czas , to tak też zrobię.

Rozmawiał Kamil Kierzkowski



2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5