Czesław Mozil: Nie chcę być obojętny [ROZMOWA]

2018-10-27 18:30:00(ost. akt: 2018-10-27 17:49:24)
Czesław Mozil ze swoją spowiedzią emigranta bawi i wzrusza publiczność. 17 października odwiedził Mrągowo

Czesław Mozil ze swoją spowiedzią emigranta bawi i wzrusza publiczność. 17 października odwiedził Mrągowo

Autor zdjęcia: Marek Szymański

Jest artystą nietuzinkowym. Od lat jeździ z tym samym programem, a mimo to wypełnia sale. Jest wobec siebie krytyczny, ale zna swoją wartość. Rozmowa z nim to czysta przyjemność. Oto Czesław Mozil i jego spowiedź emigranta.
— Odnoszę wrażenie, że jesteś dość silną osobowością na naszym muzycznym rynku. Na czym polega twój fenomen?
— Nie wiem czy można nazwać to fenomenem. Chciałbym może pisać więcej hitów, ale tego nie robię. Może nadrabiam tym, że czuję potrzebę spowiedzi emigranta? Mam repertuar, który mówi o tolerancji i akceptacji. Staram się znaleźć w sobie taką siłę jak kiedyś, by wchodząc na scenę choć troszeczkę coś zmienić. Nie chcę z kolei, by zabrzmiało to tak, że ja chcę ludzi moralizować. Nie, ja tylko nie chcę być obojętny. To taka moja wewnętrzna potrzeba.

— Ze spowiedzią emigranta jeździsz kolejny rok i na mapie występów pojawiają się następne miasta i miasteczka. I cały czas zapełniasz sale. Skąd to się bierze?
— Przyznam, że czuję w tych miastach i miasteczkach, jak to określiłeś, są sami swoi. Trochę jakby logiczne, że to jest moja praca. Jestem estradowcem, grajkiem, ale zależy mi żeby jechać tam, gdzie mnie zapraszają. Jeśli ktoś mnie ugości to jestem przeszczęśliwy. Ale też mam wrażenie, że dzisiaj kiedy wychodząc na scenę mówię o miłosierdziu, mój występ staje się bardzo punkowy. Czasy są tak absurdalne, że jak mówię o miłosierdziu czuję się, jakbym grał koncert punkowy (śmiech).
Nie ukrywam, że jak te kolejne miejsca się pojawiają chętnie tam jadę. Dzisiaj gram w Mrągowie, które jest miastem większym od Reszla, gdzie zagram za kilka dni. I tu i tam działają ludzie, którzy chcą mnie zapraszać. Nasz kraj jest piękny, a grając w tych wszystkich miejscach czuję, że cały czas jestem w kontakcie z Polską. Nie siedzę w jednym miejscu, dzięki temu ten kraj znam naprawdę bardzo dobrze.

— Program jest formą stand-upu, tyle że w wersji muzycznej. Są jeszcze ludzie, którzy wychodzą zdziwieni, że facet więcej gadał niż grał?
— Już coraz mniej (śmiech). Cieszy mnie, że zostałem niedawno zaproszony na wiosenną trasę stand-uperów, gdzie będę gościem z 15-minutowym programem. Jak widzisz nawet środowisko stand-uperskie, które bardzo cenię, zauważyło, że jest taki Czesław co jeździ i gra dla ludzi.

— A co nowego szykujesz swoim fanom?
— Ostatnio jestem bardzo „podjarany”, bo pod koniec listopada albo na początku grudnia wychodzi płyta zawierająca 24 piosenki, nowych, świątecznych. Nazywa się to „Czesław Mozil i Grajkowie Przyszłości”. A tym grajkami przyszłości jest zdolna młodzież z różnych regionów Polski, dzieciaki ze szkół muzycznych. Harfy, klasy akordeonowe, tria na flet, pianino i skrzypce. Niektóre dzieci mają po 8-9 lat. 22 października nagrywam całą orkiestrę szkolną I stopnia w Krakowie.
To będzie płyta świąteczna, na której znajdą się nowe piosenki. Nie wszystkie brzmią świątecznie, choć niektóre są o Jezusku. Zaobserwowałem, że ta forma piosenek świątecznych trochę się znudziła, więc chciałbym, żeby to był taki muzyczny kalendarz adwentowy. Od 1. do 24. grudnia będą się codziennie pojawiły teledyski, w których te dzieci się pojawiają.

— Jak odbiera cię ta już dorosła polska publiczność, ale zagranicą?
—Te koncerty dla Polonii są wzruszające. Tak naprawdę obydwie płyty z „Księgami emigrantów” były stworzone z myślą i hołdem dla Polonii. Tam czasami jest naprawdę śmiech przez łzy, ale uwielbiam dla nich grać. Wiosną szykujemy taką trasę już nie tylko po najważniejszych miastach Wielkiej Brytanii, ale też po tych mniejszych. Bo tam też jest Polonia.

— I cały czas to jest spowiedź emigranta?
— Tak, te żarty ewoluują, coś tam się zmienia, ale całość ma zwartą fabułę. Myślę, że teraz, kiedy świętujemy 100-lecie odzyskania niepodległości, jest jeszcze więcej miejsca na spowiedź emigranta. Zwłaszcza, że żyjemy w bardzo niepewnych czasach.

— A jakbyś porównał naszą publikę do duńskiej publiczności?
— Ale to duńskiej Polonii czy do duńskiej publiczności? (śmiech). Myślę, że ta duńska publiczność jest jednak trochę bardziej zimna. I to nie tylko w porównaniu z polską widownią, ale np. angielską czy włoskiej. W Danii trzeba się bardziej postarać, ale z kolei ta publiczność jest bardzo świadoma.

— Wspomniałeś o niespokojnych czasach. Wyjechałeś z kraju jako 5-letnie dziecko, ale wróciłeś i widziałeś jak ta nasza Polska się zmieniła.
— W 1989 roku przyjeżdżałem tu na wakacje, więc widziałem te przemiany już bardzo świadomie. Jednak mentalnie dopiero dowiaduję się z opowieści mojej żony, moich najbliższych jak daleko zaszliśmy przez te 29 lat.

— Pomijając politykę, myślisz, że powinniśmy trwać w Unii jako jej część czy raczej budować własną tożsamość, nawet jeśli to będzie się odbywało kosztem totalitaryzmu, bez tęczy, bez uchodźców?
— Ja mogę to określić tylko tak: nasze wyjście z Unii będzie zagładą naszego kraju. Jestem o tym przekonany, że to dla nas skończy się ogromną katastrofą. Naprawdę tylko ja nie miałem lekcji polskiej historii w szkole? Zapominamy w którym miejscu leży Polska? Tu obok, w Kaliningradzie jest więcej wojska niż w całym naszym kraju. O czym my w ogóle mówimy?

— Daje się zauważyć, że nie jesteś przezroczysty. Nawet w reklamie grasz po prostu siebie. To ci przeszkadza czy ułatwia funkcjonowanie w tym artystycznym światku?
— Nie wiem jak patrzą inni. Sam na niektórych patrzę i nie rozumiem ich ruchów, innych podziwiam. Ale to wszystko jest bardzo serdeczne. Dwa czy trzy lata temu w małym klubie w Bełchatowie spotkałem chłopaka, mówił, że robi hip-hop. Zapytał czy wystąpię w jednym z jego utworów. Zaśpiewałem refren, a potem się okazało, że jego płyta była najlepiej sprzedającym się albumem ubiegłego roku. Dzisiaj jesteśmy kolegami, wymieniamy się grami i teraz to on zarapuje w jednym z utworów na wspomnianym już kalendarzu adwentowym. Co ciekawe dzieciaki nie wiedzą jeszcze, że w jednej z piosenek na plan teledysku wejdzie Quebonafide, najpopularniejszy obecnie raper w kraju.
Od lat pomagam stowarzyszeniu „Serduszko dla Dzieci”, to dla nich zbieram pieniążki za zdjęcia, czasem do nich przychodzę. Poprosiłem Kubę, żeby przyszedł do świetlicy na warszawskiej Pradze. Dla nas to jest tylko chwila, dla dzieci to będzie wielkie przeżycie. Właśnie tak postrzegam ten nasz światek.

— O, czyli miałeś swój udział w odkryciu Quebonafide. Masz w tym spore doświadczenie.
— Ale ja uwielbiałem X-Factor. To była dla mnie cudowna przygoda. Nie ukrywam, że teraz też dostaję propozycje, jednak to nie jest ten czas. Mam pomysł na program telewizyjny, tyle że to nie jest talent show. Idea jest oparta na Grajkach Przyszłości.
Z X-Factor żartuję na swoich występach, ale to było mocne przeżycie. Nigdy nie zapomnę, jak przyszedł do nas Dawid Podsiadło, który dzisiaj jest fantastycznym muzykiem. Strasznie zdolny chłopak, podobnie jak Ewelina Lisowska czy Grzegorz Hyży, których wtedy spotkałem. Smutne jest tylko to, co przydarzyło się niedawno Gienkowi Losce. Nie wstydzę się mówić, że tam byłem. Czy się tego chce czy nie, ten program jest teraz kawałkiem historii polskiej muzyki.

— Wymieniłeś znaczące nazwiska, ale nie uważasz, że dzisiaj karierę można zrobić nawet na kanale YouTube?
— Ok, ale tak to funkcjonuje. Widocznie jest na to jakiś popęd. Tak to już jest. Cieszę się, że wciąż jest dla mnie miejsce na scenie, jestem głodny występów. Każdego występu nie mogę się doczekać.
Czas i tak wszystko weryfikuje. Jedni pojawiają się na scenie na chwileczkę, inni zostają na niej na dłużej. Tak to już jest. Myślę, że powinniśmy się cieszyć, że jesteśmy zdrowi. Kilka dni temu mój kolega Michał Gawlicz, menadżer zespołu Habakuk, po prostu się nie obudził. Był w moim wieku.
Życie na estradzie to ciężki zawód i chyba ludzie czasami o tym zapominają. Ciągle walczymy ze swoimi kompleksami, zastanawiamy się czy jesteśmy dobrzy czy nie. Z wiekiem dochodzimy do wniosków, że nie jesteśmy jednak tacy dobrzy jak myśleliśmy wcześniej (śmiech).

— Pojawiłeś się niedawno w telewizji już nie sam, a ze swoją żoną. Kiedyś mówiłeś, że dzięki niej warto być Czesławem. Teraz nie pojawia się czasem pytanie czy warto być... pantoflarzem?
— Na pewno nie wyobrażam sobie, żeby trochę tym pantoflarzem nie być (śmiech). Chcę słuchać swojej żony, dostawać od niej rady. Dlatego, że jeżeli ktoś mi chce dobrze i szczerze doradzać w życiu to musi być moja żona. Jeśli chodziło o to znaczenie to jestem nim pełną gębą. Inspiruje mnie bycie blisko osoby, która potrafi nazwać rzeczy po imieniu.

— A jak ją przekonałeś do siebie? Powiedziałeś: „cześć, jestem Czesław, potrzebuję trochę ciepła”?
— (śmiech) Jeżeli ktoś mnie spyta czy mogę żałować przygodę z talent show i telewizją, odpowiem, że nie. To na planie X-Factor spotkałem Dorotę, która była moją stylistką.

— Dzieci?
— Jak mówią Arabowie: in sza allah, jak bóg da.

— Ale bardziej Anna czy Elza? A może Hans, Kristofff czy jednak Olaf?
— Na pewno nie Olaf (śmiech). Aż tak bardzo nie planujemy, ale myślę, że każde dziecko jest mile widziane na tym świecie. Pytanie tylko co z tym pokojem i naszą przyszłością? Mam poczucie, że jeśli nie uda nam się znaleźć życia poza Ziemią to sami sobie jesteśmy największym wrogiem. Dlatego trudno zdecydować się w pełni świadomie na dziecko.

— Podczas wizyty w Kętrzynie zaprosił cię jeden z lokalnych restauratorów. Pamiętasz dlaczego?
— Nie.

— Uczestniczyłeś w koncercie charytatywnym na rzecz jego wnuka i nie wziąłeś za to ani grosza. Wspomniałeś o stowarzyszeniu, które wspierasz, dlatego nie zdziwił mnie wtedy tamten gest.
— Czasami bierzemy tylko za benzynę, w zależności gdzie ten koncert ma być. Dla mnie honoraria w szczytnym celu są totalną abstrakcją. Przecież mogę zagrać koncert w inny dzień. Bywa, że muszę odmawiać udziału w takich akcjach, dlatego wymyśliłem te @sweetfoteza2zlote. Pomagam w sposób uczciwy.

— Ale nie uważasz, że pomaganie nie powinno być czymś trudnym?
— Zgadza się, tym bardziej, że pomaganie daje dużo energii i ciepła. Zawsze dostaje się dużo z powrotem.

rozmawiał Marek Szymański

Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. Zeno #2611644 | 88.220.*.* 28 paź 2018 09:16

    Lubię tego człowieka. Jest bardzo pozytywną osobą.

    odpowiedz na ten komentarz

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5