Kuba Kucharski od podwórka. Opowieść o pasji i marzeniach

2018-11-12 15:00:00(ost. akt: 2018-11-12 14:38:01)

Autor zdjęcia: archiwum prywatne

— Wyjechałem stąd w 2004 roku, ale nadal moje miasto najbardziej kojarzy mi się ze spokojem, jeziorami, dzieciństwem, pierwszymi przyjaźniami. Przyjeżdżam tu bardzo często, szczególnie w sezonie letnim. I za każdym razem, gdy wjeżdżam do miasta czuję wewnętrzną radość, że znowu tutaj jestem.
Kuba Kucharski pochodzący z Mrągowa jako młody student wraz z grupką znajomych zapragnął zrealizować własne marzenia i wyjechać na wymianę do Stanów Zjednoczonych do pracy. W 2005 roku udał się do Nowego Orleanu. Tam niespodziewanie znalazł się w samym centrum wydarzeń związanych z uderzeniem huraganu Katrina. Sam żywioł nie był tu jedynym zagrożeniem, później przez kilka dni autor książki walczył o przetrwanie koczując na stadionie, który miał być bezpiecznym azylem, dla tych, którzy nie mogli ewakuować się z miasta. Młody mężczyzna był świadkiem i uczestnikiem wielu drastycznych scen. Obok niego dochodziło do strzelanin, rozbojów i innych przestępstw. Nie wiedział, czy ze swymi przyjaciółmi przeżyje? Czy przetrwają i wrócą do kraju? W Nowym Orleanie rozkwitła jego miłość do kobiety, która w późniejszym czasie została jego żoną. Swoje wrażenia oraz doświadczenia opisał w książce: „W uścisku Katriny” - która ukazała się na rynku w kwietniu 2018 roku i dość szybko została dostrzeżona i wyróżniona. Otrzymała III nagrodę w kategorii: „Książka podróżnicza roku” na festiwalu Mediatravel w Łodzi pod patronatem prof. Piotra Glińskiego — Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz nagrodę główną czytelników w konkursie „Najlepsza książka na lato 2018” organizowanym przez portal granice.pl. Ta pozycja zwyciężyła także w kategorii: „Literatura faktu” w tym samym konkursie. Wspólnie z autorem chcieliśmy przedstawić jego sylwetkę i korzenie, czasy gdy był jeszcze młodym chłopcem pełnym marzeń, mieszkającym w Mrągowie.

— Jak powstała idea napisania książki „W uścisku Katriny”?
— Na początku nie pisałem z myślą o wydaniu książki, o współpracy z jakimś wydawnictwem. Zrobiłem to dla siebie. Musiałem spisać tę historię. Pewnego razu stwierdziłem, że zbiorę moje wspomnienia w całość, a później zastanowię się, co dalej z tym mam zrobić. Gdy już napisałem i stwierdziłem, że skończyłem, przeczytałem ten materiał i doszedłem do wniosku, że to się do niczego nie nadaje. Dałem to do przeczytania żonie i jej się spodobało. Zrozumiałem, że inaczej odbiera to osoba z boku, która również przeżyła atak Katriny. Na początku nie chciałem tego pokazywać nikomu więcej. Dla mnie to była w jakimś stopniu forma rozliczenia się z moimi przeżyciami. Pragnąłem w jakiś sposób zamknąć ten temat w moim życiu. Jednocześnie nie chciałem zapomnieć o tym, co mnie spotkało. Myślałem o przekazaniu tych wspomnień kiedyś moim dzieciom, rodzinie.

— Jak więc doszło do wydania „W uścisku Katriny”?
— Gdy już dojrzałem do decyzji aby ją wysłać do wydawnictwa, miałem na uwadze kilka celów. Między innymi pomyślałem, że jest to uniwersalna historia opowiadająca o ludzkich zachowaniach w sytuacjach ekstremalnych, nieprzewidzianych i trudnych. W moim przypadku trafiłem na huragan, lecz ktoś inny może gdzieś pojechać i spotka go coś zupełnie innego. Może, w jakimś kraju, dotknąć nas zamach terrorystyczny. Ktoś inny może być uczestnikiem wypadku samochodowego i będzie musiał w tych warunkach podejmować decyzje taką, czy inną. Ja potrzebowałem czasu aby te wartości zrozumieć. Gdybym ją wydał wcześniej, to nie byłaby ona moja. Wszystko do mnie docierało z czasem.

— Co jest zaletą twej książki?
— Stwierdziłem, że jest to temat, który może dotyczyć każdego z nas. Moim zdaniem jest to największa wartość tej książki. Każdy czytelnik zrobi z tym, co zechce. Można po lekturze zdobyć się na refleksję, że warto zastanawiać się planując podróż za granicę, przeanalizować swoje zachowania. To nie jest łatwy temat z punktu widzenia psychologii. My możemy deklarować, że w pewnych sytuacjach byśmy zachowali się w określony sposób, a jednak rzeczywistość może szybko zweryfikować nasze decyzje i postawy. Wówczas decyzje podejmuje się w ułamku sekundy i niekoniecznie są to racjonalne działania. Nie zawsze są one zgodne z naszym wcześniejszym światopoglądem i spojrzeniem na świat. Ludzie piszą do mnie, dzielą się swoimi przeżyciami po przeczytaniu książki. Podkreślają, że spełniła ona swoją rolę, bo się zastanowili, coś przemyśleli. To jest dla mnie nieocenioną wartością. Refleksje moich czytelników po lekturze są różne. Dotyczą one kruchości życia, prawdziwej miłości, decyzyjności, czy też realizacji własnych marzeń. To mnie wzmacnia i pokazuje, że coś tą książką wniosłem do życia innych osób.

Często ludzie po przeczytaniu „W uścisku Katriny” chcą się ze mną spotkać, poznać mnie, dowiedzieć się czegoś więcej. I wówczas podczas tych bezpośrednich rozmów z nimi okazuje się, że każdy z nich ma równie, ciekawą historię do przekazania. I to jest dla mnie niezwykłe, to poczucie, że nie trzeba być na drugim końcu świata, żeby przeżyć coś niesamowitego, wartościowego, co wniesie jakieś nowe spostrzeżenia do naszego życia. Ponadto pojawiam się na wystąpieniach w bibliotekach, na konferencjach, w mediach, gdzie także dzielę się moimi spostrzeżeniami. Mam nadzieję, że takie publiczne dzielenie się tą historią spowoduje, że przynajmniej jedna na ileś osób chociaż na chwilę przystanie i zastanowi się nad swoim życiem.

— Jak było z tobą, gdy rozszalała się Katrina i po jej przejściu przez Nowy Orlean?
— Zacznijmy od tego, że wcześniej uważałem, że wiem, jak się zachowam w każdej sytuacji. Miałem pewne wartości moralne wyniesione z domu rodzinnego. Jako młody chłopak byłem nieco nieogarnięty, nieokrzesany. Jak każdy człowiek miałem wiele wad, byłem trochę egoistą i miałem różne podejście do świata i do życia. Jednak zawsze te wartości moralne były we mnie głęboko zakorzenione. Rodzice od najmłodszych lat starali się o to abyśmy wspólnie z bratem byli po prostu dobrymi chłopkami. Uczyli nas, że dobro do nas wraca. Tata, mimo że często wyjeżdżał za granicę, gdy tylko wracał, uczył nas wrażliwości poprzez sztukę, np. od najmłodszych lat uczył grać mojego brata na perkusji. Mnie na organach. Mama, którą podziwiam za jej ogromną bezinteresowną dobroć dla drugiego człowieka, dbała o to aby te dobre wartości we mnie czy moim bratu pielęgnować podczas jego nieobecności. Przez długi czas byłem też ministrantem. Kościół dał mi pewne podstawy do tego, jak żyć, jak postępować. Trzymałem się tych zasad np. „nigdy nie kradnij”, „nie rób nic złego drugiemu człowiekowi”.

W zderzeniu z huraganem okazało się, że sytuacje ekstremalne i moje zachowania zaskoczyły mnie samego. Dwa razy ukradłem. Pierwszy raz mógłbym jakoś logicznie to wytłumaczyć. Sytuacja była niezwykle trudna. Brakowało wody, to był jedyny sposób abym mógł ugasić pragnienie. Była wysoka temperatura powietrza 40 stopni, brakowało klimatyzacji. W tamtym momencie, tak mi się chciało tej wody. Jednak za drugim razem poszedłem i ukradłem jakieś szampany, które nie były mi do niczego potrzebne. Tego nie jestem w stanie w żaden sposób wytłumaczyć. Nigdy nie możemy być pewni swoich zachowań w sytuacjach nieoczekiwanych i trudnych. Dziś o tym wiem.

— Właśnie wróciłeś ze spotkania z mrągowskiego liceum, czy to była twoja szkoła?
— Tak, było mi szczególnie miło, gdyż zostałem już zaproszony wcześniej. To było podczas mojego wieczoru autorskiego, w maju, w Bibliotece Miejskiej w Mrągowie. Uczestnikiem spotkania była moja pani profesor ucząca języka polskiego – Małgorzata Zielińska. Obecnie w naszym liceum odbywają się „Dni kultury języka polskiego”. Stąd moja obecność, zaproszono mnie jako autora książki. Rozmawiając z uczniami starałem się opowiadać nie tylko o podróży, ale wzbudzić w nich refleksję, zachęcić ich do zastanowienia się, co oni mogliby w tej historii wynieść dla siebie. Myślę, że opuścili spotkanie z taka konkluzją, że nie należy oceniać ludzkich zachowań jednoznacznie zwłaszcza, gdy dzieją się one w warunkach ekstremalnych. Starałem się do nich dotrzeć, choć od czasów mojej nauki w liceum minęło już kilkanaście lat.

— Próbowałeś znaleźć jakąś wspólną płaszczyznę?
— Gdy ja byłem w ich wieku, nie myślałem o poważnych sprawach. Planowałem wyjście na imprezy, chciałem się zabawić. W piątek czy sobotę chciałem iść na dyskotekę. Po weekendzie wracałem do szkoły i zastanawiałem się: co ja tu robię? Nie miałem jeszcze pomysłu na siebie. Moje poważne plany, studiowanie dziennikarstwa pojawiło się późno. To było w ostatnim roku przed maturą. Wówczas nie wiedziałem dokładnie na czym ten zawód polega. Trochę mi tego brakowało, że nie było skąd czerpać wzorców. Dziś byłem na lekcji i opowiadałem uczniom jak to wygląda i jak to jest pisać książkę, czy wykonywać pracę dziennikarza. Ja czegoś takiego nie miałem. Oprócz dziennikarstwa, wiedziałem też, że chcę podróżować, a pierwszym najważniejszym miastem, które chciałem zobaczyć był Nowy York. Mój tata bardzo interesował się historią i żeglarstwem, chociaż na co dzień pracuje robiąc zupełnie inne rzeczy . To też miało na mnie wpływ - jego pasja. Gdy ktoś się czymś interesuje i wkłada w to całe serce, człowiek robi to lepiej i może zrobić więcej. Jest gotów na wyrzeczenia i poświęcenia. Chciałem to uzmysłowić młodym ludziom.

— Kogo z grona pedagogicznego najczęściej wspominasz?
— Zdecydowanie panią profesor Małgorzatę Zielińską, która była moją polonistką i wychowawczynią. Nadal utrzymujemy kontakt. Jest mi miło, że się to odnowiło po tylu latach. Wspominam też panią Justynę Kindzierę. To właśnie podczas jej lekcji utwierdziłem się w przekonaniu, że pojadę do Stanów. Po tylu latach nadal pamiętam lekcję geografii, ławkę, w której siedzieliśmy z kolegą, naszą rozmowę podczas zajęć. Wspominam też innego mojego wychowawcę pana Jarosława Kobusa. To był mój nauczyciel historii. W zasadzie to wszystkich nauczycieli pamiętam, tylko o tych myślę częściej. Oni mieli inspirujące podejście do swoich przedmiotów. Byłem słabym uczniem z matematyki, fizyki, chemii i biologii. Nie wstydzę się tego. Wręcz przeciwnie, miałem słabości, ale to co było moją pasją pomogło mi rozwinąć się w dorosłym życiu.

— Jaki był Kuba „od podwórka”, czyli jako młody chłopak?
— Pamiętam, że w podstawówce brałem udział w konkursach ortograficznych. To była moja mocna strona. Zajmowałem czołowe miejsca. Kiedyś krótko uczęszczałem do „Bazy Mrągowo”. Jednak szybko się zniechęciłem, bo już od pierwszej lekcji kazano nam czyścić łódki, a ja chciałem pływać. Nie byłem tak zapalonym żeglarzem jak mój tata. On kocha to i dużo pływa. Byłem bardzo aktywny sportowo i próbowałem różnych rzeczy. Grałem w mrągowskim klubie piłkarskim „Mrągowia”, byłem również członkiem szkolnej drużyny przy Szkole Podstawowej nr 1. Oprócz tego biegałem, skakałem w dal odnosząc sukcesy pomimo tego, że wzrostu koszykarza nigdy nie miałem, ćwiczyłem karate i jeździłem na zawody. Uczęszczałem na zajęcia do teatru „Mańja” prowadzonego przez Jerzego Rulko. Później, na studiach, zrobiłem sobie kurs aktorski. Wbrew pozorom jestem człowiekiem nieśmiałym i takie doświadczenia pomagają mi w obecnych wystąpieniach publicznych. Próbowałem swoich sił w chórze. Chciałem być pilotem i latać na odrzutowcach, ale przez zapalenie ucha w dzieciństwie nie przeszedłem badań do szkoły lotniczej w Dęblinie. Jak widać miałem dość aktywne dzieciństwo.

— Jaki wymiar dla Ciebie ma hasło: „Mrągowo – moje miasto”?
— Wyjechałem stąd w 2004 roku, ale nadal moje miasto najbardziej kojarzy mi się ze spokojem, jeziorami, dzieciństwem, pierwszymi przyjaźniami. Przyjeżdżam tu bardzo często, szczególnie w sezonie letnim. I za każdym razem, gdy wjeżdżam do miasta czuję wewnętrzną radość, że znowu tutaj jestem. W Warszawie nie mam takiego dostępu do jezior i dlatego tu wracam niemal w każdy ciepły weekend lata. Często też jeździmy do Mikołajek, głównie gdy tata wypływa w rejs po jeziorach – zabieramy się z nim. Moja żona Sylwia pochodzi z gór, więc zimą wybieramy się na narty. Wracając do Mrągowa, tradycją było chodzenie z rodzicami (później już w gronie znajomych) na „Piknik Country”. Pamiętam te tłumy ludzi, którzy byli dosłownie wszędzie. Stale towarzyszy mi piosenka „Wszystkie drogi prowadzą do Mrągowa”. Gdziekolwiek bym nie był w kraju i za granicą, ten utwór zawsze odtwarzam, słucham, pokazuję znajomym i o nim wspominam. Gdy wyjechałem na studia do Warszawy, nie miałem kompleksu małomiasteczkowego chłopaka. Zawsze byłem dumny, z faktu, że pochodzę z Mrągowa.

— Napisałeś książkę, co czyta Kuba Kucharski?
— Nie mam jednej ulubionej książki. Natomiast bardzo lubię literaturę faktu. Obecnie czytam „Dziewięć twarzy Nowego Orleanu”, której autorem jest Dan Baum. Interesuje mnie kontekst Katriny, wcześniejszych huraganów, historii ludzkich. Nie jest to łatwa książka, głównie językowo, ale niezwykle wartościowa. W ostatnim czasie, z uwagi na fakt, że moje wydawnictwo specjalizuje się w literaturze górskiej – to również i w tej działce znalazłem kilka interesujących mnie pozycji.

— Ukończyłeś studia dziennikarskie, jaki masz pomysł na własne życie?
— Podczas nauki miałem różne epizody. W ramach praktyk pracowałem w programie „Interwencja” w Polsacie. Interesowała mnie praca w telewizji, to były początki działań reporterskich. Miałem też zajęcia w Polskim Radiu, początkowo mnie to nie pociągało. Teraz zmieniłem zdanie. Gdy udzielałem wywiadów w związku z książką, pojawiło się pragnienie podjęcia pracy w takim miejscu. Moja zawodowa przyszłość stale ulega metamorfozie, to jest proces. Obecnie żyję z marketingu i dziennikarstwa. Mam też plany napisania kolejnej książki, ale jeszcze nie chcę o tym za dużo mówić. Chciałbym podążać w kierunku literatury faktu, reportażu. Mam kilka pomysłów, które w pierwszej kolejności muszę uzgodnić z wydawcą. W kręgu moich zainteresowań jest stale aspekt podróżniczy i ludzkich zachowań.

— Kim jest Kuba Kucharski?
— Moi czytelnicy są ciekawi kim jestem dzisiaj, po napisaniu książki. Na spotkaniach z nimi mam okazję opowiedzieć jak mnie ta historia zmieniła, jak dziś postrzegam otaczający mnie świat i ludzi. Gdziekolwiek występuję opowiadając o moich przeżyciach, zawsze podkreślam, że jestem prostym chłopakiem z Mrągowa, jednym z wielu. Historia z huraganem Katrina nie była zaplanowana, przydarzyła mi się przypadkiem. Te moje doświadczenia nie zmieniają mojego myślenia o sobie. Nieważne w jakim zakątku świata będę, tu są moje korzenie.

— Dziękuję Ci za rozmowę.

rozmawiała Agnieszka Beata Pacek

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5