Gwiazda Kołodzieja świeci coraz mocniej. Czy Legia go "odda"? [WYWIAD]

2018-11-16 07:12:06(ost. akt: 2018-11-16 07:22:19)

Autor zdjęcia: archiwum zawodnika/FB

ROZMOWA///— Legia dała mi niemal pełne pole do popisu, dzięki czemu mogłem pokazać na co mnie stać — mówi Michał Kołodziej. Utalentowany wychowanek AS Mrągowo coraz śmielej poczyna sobie w Legii Warszawa. Szybko stał się liderem ofensywy.
— Gdy rozmawialiśmy ostatnio, byłeś w Legii "świeżakiem". Zdążyłeś się zadomowić?
— Tak, mogę spokojnie stwierdzić, że w stolicy już się zadomowiłem. Trochę mi to zajęło, miasto jest w końcu bardzo duże, ale już wszystko gra.

— Przyjaźń to może zbyt wielkie słowo, ale czy znalazłeś tam już nowych "kumpli"? Gości, z którymi łączy cię coś więcej niż "cześć" na treningu i gra o pozycję w tabeli?
— Ze składu, który występował w poprzednim sezonie, zostałem w zasadzie tylko ja i Adam Linowski. Czasu na nawiązywanie relacji z nowymi chłopakami nie było więc zbyt wiele. Wielu z tych, którzy pojawili się w szeregach Legii, znałem już wcześniej. Spotykając się - czy to w kadrze, czy przeciw sobie na parkiecie - ten mniejszy lub większy kontakt był. Najważniejsze jest jednak to, że mamy naprawdę dobre relacje w drużynie. Trzymamy się razem. Myślę, że widać to także na boisku.

— Warszawa wypożyczyła cię od Asseco Gdynia. Byłeś niewiadomą, zawodnikiem, który miał przejść próbę. Prawie z miejsca stałeś się liderem ofensywy. To pewnie formalność, ale zapytam: przeprowadzka okazała się korzystna dla twojej kariery?
— Zdecydowanie. Chyba nikt, ze mną włącznie, nie spodziewał się, że aż tak bardzo. Rok temu grałem w Asseco rolę 11., 12. zawodnika (oczywiście w pierwszej drużynie, nie rezerwach). Nie pojawiałem się zbyt często na parkiecie. Gdy przychodziły mecze o wysoką stawkę (czyli większość), stawiano na "pewniaków", doświadczonych. Sentymentów na tym poziomie gry nie ma. I słusznie. Po wypożyczeniu do Legii miałem jednak więcej okazji, by nie tylko się pokazać, ale i rozwinąć. Różnica w mojej grze to "niebo a ziemia". Bardzo cieszę się i dziękuję za zaufanie, którym obdarzyła mnie Legia, trener oraz koledzy z drużyny.

— Pytanie samo się nasuwa: czy Legia w ogóle cię teraz wypuści, skoro tak świetnie się w niej odnajdujesz?
— O to trzeba zapytać władze klubu (śmiech). Mi pozostaje robić to co do mnie należy. Skupiam się na treningach oraz każdym kolejnym meczu.

— Nikt w Legii nie miał do ciebie żalu, że "przyszedł młody i pozamiatał"?
— Raczej nikt. Między innymi dlatego, że mamy jedną z najmłodszych drużyn w całej lidze. W młodej drużynie odpowiedzialność spada więc - siłą rzeczy - na młodych zawodników. Pewnie zabrzmi to niezbyt skromnie, ale wydaje mi się, że koledzy z drużyny wiedzą co umiem, wiedzą na co mnie stać... I dlatego nikt do nikogo pretensji nie ma.

— W ostatnim czasie ewidentnie "przypakowałeś". To już nie ten "wysoki chudzielec z Mrągowa", tylko postawny dwumetrowiec. Legioniści kładą nacisk na siłę fizyczną czy to indywidualna inicjatywa?

— To prawda. Staram się obecnie - zwłaszcza latem - dodatkowo pracować nad swoim ciałem. Treningi siłowe to wówczas jeden z moich priorytetów. Gdy teraz patrzę na poprzedni sezon, to faktycznie brakowało mi nieco tej fizyczności. Walcząc z rywalami na parkiecie warto mieć w końcu więcej argumentów niż sama technika. I w moim, i w Legii interesie było więc, by "przybyło mi" tych kilka kilogramów masy mięśniowej.

— W miniony weekend pokonaliście Toruń. Czyli ostatnią z niepokonanych ekip w Energa Basket Lidze. Zaskoczyliście chyba wszystkich. Jak oceniasz ten mecz?
— Uważam, że zagraliśmy bardzo dobrze. Było to bardzo ważne zwycięstwo. Widać było po nas wszystkich mocne skupienie i zaangażowanie. Przełożyło się to na wynik.

— Jaką notę dałbyś w tym meczu Kołodziejowi?
— Myślę, że zagrałem przyzwoicie. Oczywiście nie obyło się bez kilku błędów, ale nie było źle. To zresztą nie był "mecz ataku", co doskonale odzwierciedla końcowy rezultat (68:63). Cieszę się natomiast z tego, że spotkanie udowodniło wysoką jakość gry zespołowej Legii. To nie był "spektakl jednego aktora". 5 zawodników zdobyło ponad 10 punktów. A z Toruniem nikt w tym sezonie wcześniej jeszcze nie wygrał. Nam się udało i zdaliśmy ten egzamin jako drużyna.

— Tak szczerze: sprawdzając tabelę najpierw szukasz Legii czy Asseco?
— Oczywiście, że na początku Legia (śmiech). Te barwy teraz reprezentuję i chcę to robić jak najlepiej. Ale nie ukrywam, że śledzę też i poczynania innych drużyn, w tym i chłopaków z Asseco.

Obrazek w tresci

— Jak oceniasz waszą obecną sytuację w tabeli? 7. miejsce na 16.
— Jest dobrze. Myślę, że udowodniliśmy wielu niedowiarkom, że jesteśmy dobrą drużyną i godnym przeciwnikiem na parkiecie. Szkoda tylko kilku porażek. Ostrów Wielkopolski, Gdynia... To były mecze w naszym zasięgu, a o stracie punktów zadecydowały błędy w końcówkach. Mamy jednak taką pozycję, że możemy być zadowoleni. Oczywiście walczymy dalej, by wspiąć się wyżej.

— Potencjał widziano w tobie już w AS Mrągowo. Nie wiem czy się z tym zgodzisz, ale wydaje mi się, że jednak pozostawał przez długi czas uśpiony. Co takiego ma Warszawa, że zdołali go tam obudzić?
— Tak, coś w tym jest. Na początku zresztą sam nie za bardzo wiedziałem jak się pokazać. W końcu jestem dość stosunkowo młodym zawodnikiem. Gdy nie szło, to moją odpowiedzią był po prostu ostry trening. Przez ostatnie 4 lata - czy to we Władysławowie, czy w Gdyni - praktycznie codziennie uczyłem się czegoś nowego. Były to i pozornie małe detale, i kwestie "fundamentalne". Legia oczywiście również dużo mnie nauczyła. Kluczowe okazało się jednak to, że dostałem niemal pełne pole do popisu. Dzięki temu mogłem pokazać na co mnie stać. Jestem za to bardzo wdzięczny.

— Tradycyjnie nie pytam o konkretne kwoty. Sukcesy na boisku jednak masz. Wpływają korzystnie na kondycję twojej świnki skarbonki?
— Kiedyś, gdy zaczynałem przygodę z koszykówką, poradzono mi, bym nie kierował się finansami. Trzymam się tego. Dopiero wciąż pracuję na swoją markę. Skupiam się więc na robieniu postępów i - zabrzmi to trochę banalnie - czerpaniu radości z samej gry. Jeśli chodzi o finanse, to zapewniam, że nie jest źle. Wiadomo - wraz ze zwiększaniem swojego poziomu gry rosną i stawki.

— Często wpadasz na Mazury? Kiedy teraz można się ciebie spodziewać?
— Niestety nie mam zbyt wiele czasu w tym sezonie. Przyjeżdżam, oczywiście, ale to bardzo krótkie wypady. Najbliższa okazja, by nieco dłużej pobyć w Mrągowie i okolicach przyjdzie pewnie nie szybciej niż w wakacje.

— Znajdzie się chwila, by "popykać" nieco z ekipą AS Mrągowo?

— Pewnie (śmiech). Członków ekipy, którą wówczas tworzyliśmy w Mrągowie, rozwiało nieco po Polsce. Podczas wakacji staramy się jednak z chłopakami zawsze zorganizować jakieś "gierki", by trochę powalczyć wspólnie pod koszem, a jednocześnie trochę powspominać. Chciałbym, byśmy wszyscy zawsze potrafili na to znaleźć czas.

Rozmawiał Kamil Kierzkowski

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5