Ryszard Bitowt jakiego nie znamy (4)

2018-12-16 17:00:00(ost. akt: 2018-12-16 10:42:26)
Ryszard Bitowt w końcowym okresie pobytu z Wileńszczyźnie, przed wyjazdem do Polski

Ryszard Bitowt w końcowym okresie pobytu z Wileńszczyźnie, przed wyjazdem do Polski

Autor zdjęcia: Archiwum Ryszrd Bitowt

LUDZIE\\\ — Mojego tatę i mamę, i całą rodzinę, zastrzelili Niemcy, a ja uciekłem. Kiedy goniłem w krzaki, pogryzł mnie pies policjanta — przerwał, syknął z bólu i wskazał palcem pokrwawioną lewą nogę. Zobaczyłem tam przegryzione ścięgno.
PRZECZYTAJ KONIECZNIE: Ryszard Bitowt jakiego nie znamy

Ryszard Bitowt jakiego nie znamy

Blisko trzy miesiące temu na łamach Kuriera Mrągowskiego (KM Nr 39 z 27.09.2018) publikowaliśmy trzecią część opowieści Ryszarda Bitowta, której bohaterem jest sześcio-, może siedmioletni żydowski chłopiec, Icek/Jacek Niemenczyński. Dziś pan Ryszard przybliża dalsze losy chłopca, opowiada o wydarzeniach w rodzinnych podwileńskich Białozoryszkach i wplecioną w wojenne zawieruchy historię swojej rodziny. Ale zanim tak się stanie, na wstępie, kilka słów przypomnienia o wydarzeniach, poprzedzających dzisiejszą opowieść.

Trzy miesiące temu
— Pamiętam, jak w drugiej połowie września 1941 r. ojciec wziął mnie ze sobą do młyna — mówił wówczas pan Ryszard. — Jechaliśmy zaprzęgiem konnym ze zbożem z podwileńskich Białozoryszek do pobliskiego Niemenczyna. Były to bardzo niespokojne czasy. Wielu naszych sąsiadów, którzy wyjechali załatwiać swoje zwykłe sprawy, zaginęło bez wieści [...]. Gdy Przejeżdżaliśmy przez wieś Kukawkę [...] usłyszeliśmy z za rzeki Wilia nieregularne strzały karabinowe. Dojechaliśmy spokojnie do młyna, młynarz już nie mełł naszego zboża, tylko dał nam mąkę na wymianę i kazał szybko odjeżdżać do domu. Powiedział, że koło Laurowa Litwini w niemieckich mundurach rozstrzeliwują Żydów i że dla Polaków też jest niebezpiecznie [...].

Wracaliśmy tą samą drogą [...]. Przed wsią Orzełówka [...] zobaczyliśmy wojskowych i policjantów w niemieckich mundurach oraz cywilów z opaskami na rękach. Widzieliśmy, że kontrolują zaprzęgi, a mijający nas woźnica ostrzegł, że przekłuwają bagnetami worki i siano [...]. Ojciec zatrzymał konia i chciał schować worki do zarośniętego trawą rowu.

Nagle trawa zachwiała się, ojciec odruchowo się cofnął i zobaczyliśmy, stojącego nieruchomo w trawie, chłopca. Chłopiec miał 6, może 7 lat. Był zakrwawiony i pobrudzony błotem.
— „Kim jesteś i co tu robisz?” — spytał go mój ojciec. Chłopiec przez długą chwilę nie mógł wydobyć z siebie głosu, aż nieśmiało zapytał:
— „Jesteście Litwinami, czy Polakami?”
— „Polakami i sami boimy się Niemców i Litwinów w Niemieckich mundurach” — odparł ojciec. Ja w tym czasie zeskoczyłem z furmanki i oglądałem jego zakrwawione nogi i podarte spodenki. Kiedy się uspokoił, zaczął powoli mówić:
— „Mojego tatę i mamę, i całą rodzinę, zastrzelili Niemcy, a ja uciekłem. Kiedy goniłem w krzaki, pogryzł mnie pies policjanta” — przerwał. Syknął z bólu i wskazał palcem pokrwawioną lewą nogę. Spojrzałem we wskazane miejsce i zobaczyłem przegryzione ścięgno Achillesa na wysokości kostki.
Kiedy zobaczył moje przerażenie, spojrzał na mojego ojca i nieśmiało spytał:
— „Czy mogę jechać z wami?”
— „Jak się nazywasz?” — zapytał mechanicznie mój ojciec, by mieć czas na chwilę namysłu.
— „Icek ..., Jacek Niemenczyński” — poprawił się wystraszony chłopiec.

PRZECZYTAJ KONIECZNIE: Od lewej stoją: ciocia Zofia Bielawska, ojciec Antoni Bitowt i brat matki Wiktor. Siedzą od lewej: babcia (mama mamy) i mama Ryszarda Bitowta

Ryszard Bitowt jakiego nie znamy (2)

Ojciec [...] kazał mi zaprowadzić go w krzaki i powiedzieć, żeby przyszedł polami do Białozoryszek i tam pytał o Antoniego co strzyże sąsiadom włosy [...]. Nazwiska mu nie podałem, bo ojciec bał się ewentualnych represji.
Przygnębieni czekaliśmy (już w domu) na chłopca do wieczora. Ja nie spałem całą noc. [...] Dopiero trzeciego dnia z przydomowych konopi wynurzył się oczekiwany Jacek.

Chłopiec wyglądał strasznie, był blady i chwiał się na nogach. Moja matka umyła go, opatrzyła i położyła spać. Spał długo do godzin popołudniowych następnego dnia, a najadł się dopiero wtedy, kiedy się obudził.
Jacka gościliśmy u siebie kilka miesięcy. [...] Baliśmy się, że ktoś może donieść, tym bardziej, że chłopak był bardzo ruchliwy. W chwilach zagrożenia zachowywał się bardzo mądrze. Ukrywał się aż do podania przez nas znaku. Bywały jednak wpadki. Kiedyś zaczął uciekać, gdy zobaczył litewskiego policjanta. Na pytanie policjanta, moja matka odpowiedziała, że to syn jej siostry z Wilna. Gdy policjant odjechał nie byliśmy pewni co zrobi. Dlatego skontaktowaliśmy się z Józefem Mincewiczem, mieszkającym na kolonii, wśród rozległych błotnistych łąk. Mężczyzna ten bez wahania zgodził się na przechowanie chłopca. Problem jednak był w tym, że była to bardzo biedna rodzina. Dlatego posiłki, ubranie i obuwie dostarczaliśmy jemu my. Niebezpiecznie było przechodzić z jedzeniem i innymi pakunkami koło rodziny, która współpracowała z Niemcami.

PRZECZYTAJ KONIECZNIE: Józef Mincewicz (na zdjęciu) pomagał w ratowaniu Żydów na Wileńszczyźnie.

Ryszard Bitowt jakiego nie znamy (3)

„Żal ci zajęcy?”
Po przypomnieniu opowieści o Icku/Jacku z przed trzech miesięcy, Ryszard Bitowt przywołuje z pamięci historię chłopca zaplątanego w tło tragicznych wydarzeń okresu wojny na Wileńszczyźnie i kontynuuje swoją opowiadanie:
— Postanowiliśmy, że posiłki będziemy dostarczać Jackowi do domu Mincewicza codziennie. Latem chodziłem tam pieszo, a w zimę na nartach. Moja matka do czasu mojego powrotu z takiej wyprawy zawsze denerwowała się i wyczekiwała, często wychodziła mi na spotkanie, a i popłakała nieraz, jak czas powrotu się przedłużał.

W tym czasie kilka osób, patriotów, zostało w lesie rozstrzelanych. Domyślaliśmy się, że to za sprawą tej donosicielskiej rodziny. Nawiasem mówiąc, w zimę 1944 roku w okolicy mówiło się, że na donosiciela zapadł wyrok i AK-owcy go rozstrzelali. Ale to nieprawda, bo po dwóch latach nieobecności, na początku stycznia 1946 roku, wrócił. Nazwisko jego pamiętam, ale w tej chwili nie ma to większego znaczenia,. On nie żyje, a jego rodzina, może wiedzie uczciwy, spokojny żywot gdzieś w świecie.

Po wypowiedzeniu ostatniego zdania pan Ryszard zamilkł, zamyślił się i po dłuższej chwili ciszy, podjął opowieść na nowo:
— Któregoś razu wracałem z bagien od Józefa Mincewicza, a kiedy przechodziłem koło zabudowań „donosiciela”, zaszedł mi on drogę i zapytał:
— „Rysiu, gdzie tak często tędy chodzisz?”
Odpowiedziałem mu wtedy:
— „Chodzę do lasu zbierać, zastawione przeć kłusowników, wnyki na zające” — i wyjąłem zza pleców druciany wnyk i mu go pokazałem. Uśmiechnął się tylko i spytał:
— „Co, żal ci zajęcy?”
— „Tak!” — odpowiedziałem uradowany, że wracając, swoim zwyczajem, przeszukałem las i znalazłem wnyk. Dzięki temu udało mi się wykpić przed sąsiadem „donosicielem”.

— Chłopak (Icek) po roku wyglądał dobrze — wrócił do opowiadania pan Ryszard i odetchnął głęboko pozostawiając za sobą wspomnienie o donosicielu. — Jacek nauczył się pisać i czytać z Elementarza. Wiosną 1943 roku wczesnym rankiem przyszedł do nas Józef Mincewicz i powiedział, że w przeddzień przyszli do niego wieczorem Żydzi, mężczyzna z kobietą. Oświadczyli, że są kuzynami chłopca, mają możliwość ucieczki za granicę i że chcą zabrać go ze sobą. Przekazali Mincewiczowi podziękowanie i list skierowany do naszej rodziny, mówiący o tym, że pomoc nasza nigdy nie zostanie zapomniana.

Mincewicz pertraktował z przybyszami całą noc. Chłopak przypomniał sobie, że do jego rodziców przyjeżdżali ci kuzyni i dzięki temu zdobyli zaufanie Mincewicza. Mincewiczowa zaopatrzyła ich w żywność, podarowała kobiecie swoją sukienkę i ostatnie buty. Zanim się rozwidniło, para Żydów pożegnała się z Mincewiczami i odeszła z chłopcem w kierunku wsi Jęczmieniszki. Od tego czasu zaginął po Jacku ślad.

Mój ojciec znał z widzenia ojca Jacka. Niemcy rozstrzelali go w lesie za Wilią koło Niemenczyna. Był on prawdopodobnie adwokatem w Wilnie i tam z Niemenczyna dojeżdżał do pracy.

Na tym pan Ryszard zakończył swoją opowieść o losie żydowskiego chłopca i obiecał opowiedzieć o innych prawdziwych i ciekawych losach ludzi, zaplątanych w wir historycznych wydarzeń.

Zdzisław Piaskowski

Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. ja #2645014 | 83.6.*.* 16 gru 2018 18:20

    Panie Ryszardzie trzeba właśnie podać nazwisko konfidenta to historia ważne żeby wszyscy wiedzieli nie ukrywać katów niech i jego rodzin a wie

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5