Kilka słów o hejterach [FELIETON AGNIESZKI]

2018-12-16 10:00:00(ost. akt: 2018-12-16 10:35:53)
Zdjęcie jest ilustracją do tekstu.

Zdjęcie jest ilustracją do tekstu.

Autor zdjęcia: Pixabay

Czasy się zmieniły. Dziś większość granic jest otwartych, dzięki internetowi mamy łączność ze światem bez wyjścia z domu. Z jednej strony to duży postęp, udogodnienie z drugiej - na hiperłączach czeka nas wiele niebezpieczeństw.
Siedząc nad klawiaturą laptopa, lub dotykając powierzchni nowoczesnego telefonu może się wydawać, że jest się bezpiecznym. Nie widząc bezpośrednio człowieka, z którym się pisze lub śledzi go na portalu społecznościowym, zaczynają zacierać się granice przyzwoitości. To, co nigdy by nie wyszło publicznie z czyichś ust z łatwością ukazuje się w komentarzach. Bywa, że używane są do tego celu niewybredne słowa i osądy. Wyrażane są opinie, a ich autor nie zastanawia się nad skutkami. Młodzież takie zjawisko nazywa hejtem (ang. hated, tu hate). Mówimy o działaniu kogoś w internecie o zabarwieniu obraźliwym, wrogim, złośliwym, a nawet nienawistnym wobec drugiego człowieka. Na publicznym forum obnażane bywają czyjeś faktyczne lub fikcyjne słabości. Czasem obrywa się niewinnym ludziom, tylko dlatego, że ktoś płytko ocenił sytuację i poczuł się zachęcony do wstawienia komentarza.

Parę lat temu moja koleżanka jechała z córkami samochodem. Na drogę wybiegł im jeleń. To były ułamki sekundy. Podjęła decyzję, że go ominie. Pod wpływem presji czasu i stresu nie zauważyła drzewa. Zderzyła się z nim. Po wypadku trafiła z dziećmi do szpitala. Najbardziej ucierpiała jedna z córek. Nastoletnia dziewczyna leżała nieprzytomna z licznymi uszkodzeniami, z diagnozą, że będzie jak warzywo. Znam tę rodzinę, porządni i uczciwi ludzie. Bardzo wierzący. Moja koleżanka pewnie do dziś żałuje swojej decyzji, popełniła błąd. Walczyła o dziecko i biła się z własnymi myślami. Przez miesiące towarzyszyła córce w szpitalu i podczas rehabilitacji. Wylała wiele łez. Modliliśmy się z przyjaciółmi o cud i on się stał. Po jakimś czasie jej córka niemal całkowicie powróciła do zdrowia po długiej rehabilitacji. Do dziś utrzymujemy kontakt, a poszkodowana w wypadku, jest już dorosłą samodzielną kobietą.

Dlaczego o tym piszę? Portal informacyjny, w ich miejscowości zamieścił krótką relację z wypadku. To co się wydarzyło potem, było dla mnie niewyobrażalne. Ludzie zaczęli potępiać moją koleżankę, nazywając ją wyrodną matką, pisząc, że „wolała ocalić jelenia, niż własne dziecko”. Skąd o tym wiedzieli? Przecież nie bywali w jej domu, nie wiedzieli jak czule opiekuje się swoimi dziećmi, jakie ma z nimi relacje i ile pracy, wysiłku włożyła w ich wychowanie. Nie siedzieli też w samochodzie, ani w jej głowie. Niewybredne sądy i szkalowanie niemal zniszczyło jej życie. Na pewno nie pomogło w ratowaniu zdrowia dziecka i trwaniu przy nim. To jest karalne, ale nikt z tej rodziny nie myślał o tym, by komuś zakładać sprawy o zniesławienie. Moja znajoma słono zapłaciła za swój błąd, za jedną decyzję podjętą w dużym stresie, w ułamku sekundy. Ci, co rzucali w nią kamieniem, może nawet zapomnieli, że cokolwiek napisali. To była chwila, w której bez zastanowienia niszczyli komuś życie. Ona za jedną chwilę płaciła wiele lat, a hejterzy? Żyją dalej, mają się dobrze i pewnie nadal piszą niewybredne komentarze w przypływie emocji. Chwila - chwili nierówna. Omawiana prze zemnie rodzina zmieniła miejsce zamieszkania i zaczęła życie od nowa w innym mieście.

Nie od dziś wiadomo, że słowa mają moc. Mogą nawet doprowadzić do śmierci człowieka. Ubolewam nad tym, że dziś nie mieszczą się one na końcu języka, lecz tkwią w przyciskach klawiatury. Klikamy i wpływamy na czyjeś życie. Nie pytamy osobiście o okoliczności zdarzenia, nie myślimy o skutkach dla tych, co są po drugiej stronie. Do niedawna uważano, że to jest problem młodzieży. Nazwano takie zjawisko cyberprzemocą. Dziś hejtują przedstawiciele niemal każdej grupy społecznej. Mam wrażenie, że dorośli stają się bardziej niedojrzali w tej dziedzinie. Jako społeczeństwo zachłysnęliśmy się wynalazkami, mediami i zacierają się nam granice przyzwoitości. W liście Jakuba znajdujemy cenną wskazówkę co do naszego języka, słów które z nas wychodzą. W czasach biblijnych jeszcze nie było internetu, jednak przenośnia tam zastosowana, jest lekcją, która każdemu z nas się przyda.

„Dopuszczamy się bowiem wszyscy wielu uchybień. Jeśli kto w mowie nie uchybia, ten jest mężem doskonałym, który i całe ciało może utrzymać na wodzy. A jeśli koniom wkładamy w pyski wędzidła, aby nam były posłuszne, to kierujemy całym ich ciałem. Także i okręty, chociaż są tak wielkie i gwałtownymi wichrami pędzone, kierowane bywają maleńkim sterem tam, dokąd chce wola sternika. Tak samo i język jest małym członkiem, lecz pyszni się z wielkich rzeczy.” (Jak 3,2-5). Nieważne czy słowo jest wypowiedziane, czy zapisane. Warto się zastanowić jak nim kierujemy i dokąd płynie nasz statek, czy jeszcze nad tym panujemy? Nie straciliśmy możliwości kontrolowania swych wypowiedzi. Co więcej, nikt nie dał nam prawa abyśmy przestali to robić. Pamiętajmy, że człowiek o którym publicznie wypowiadamy się nieprzychylnie ma swoją rodzinę, bliskich nie jest sam. W przypadku hejtów dotykają one więcej ludzi niż myślimy. Na koniec posłużę się, jako zachętą cytatem zaczerpniętym z jednego z portali społecznościowych: „Są takie słowa, które powinny być wypowiadane bardzo często, słowa zaklęte w uśmiechu.”

Agnieszka Beata Pacek

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5