Krystyna Durys: buntuję się przeciwko obecnym trendom

2019-02-16 14:00:00(ost. akt: 2019-02-16 14:24:51)

Autor zdjęcia: archiwum artystki

KULTURA\\\ — Wydaje mi się, że powinnam urodzić się w poprzedniej epoce — mówi o sobie Krystyna Durys. Piosenkarka wierzy, że muzyka złotej ery swingu jest dla wszystkich. Przed koncertem w mrągowskim klubie Ceglana rozmawiała z nią Agnieszka Beata Pacek.
Zjawiskowa wokalistka Krystyna Durys z programem „Tribute To Ladies Of Jazz” wystąpiła w klubie Ceglana w Mrągowie, a dzień wcześniej w Filharmonii Warmińsko – Mazurskiej w Olsztynie. Towarzyszył jej zespół muzyków w składzie: Paweł Hulisz (trąbka, flugehorn), Marcin Janek (saksofon tenorowy i altowy), Adam Wiśniewski (puzon), Marek Jurski (fortepian), Jarosław Stokowski (kontrabas) oraz Adam Zagrodzki (perkusja). Piosenkarka jest już utytułowana. Między innymi otrzymała Złotą Tarkę (2014) na Międzynarodowym Festiwalu Jazzu Tradycyjnego w Iławie. W 2017 roku nagrodzono jej płytę „Tribute To Ladies Of Jazz”, jako jedną z pośród pięciu najlepszych albumów jazzowych w 2016 roku. Zespół artystki koncertuje w kraju i za granicą. Krystyna Durys choć stale zapracowana, w wolnych chwilach relaksuje się przy dobrej książce i capuccino. Lubi też dobrą herbatę parzoną przez ukochanego partnera oraz towarzystwo pudelki Meli, z którą jest bardzo zżyta.

— Skąd wziął się pomysł na tytuł programu?
— Tytuł wziął się od nazwy płyty „Tribute To Ladies Of Jazz”. Powstała ona w wyniku fascynacji kobiecymi wykonaniami standardów jazzowych. Zauważyłam, że ja jako kobieta i wokalistka w tym obszarze znajdę dużo materiału dla siebie. Praca nad repertuarem, który zwykle wykonują mężczyźni jest dla mnie dość niebezpiecznym gruntem. Są takie utwory, których wykonywania nie chcę się podejmować np. z repertuaru Luisa Armstronga, czy Franka Sinatry. Gdybym próbowała je wykonywać, nie byłabym autentyczna. Najlepiej czuję się w „kobiecych” piosenkach, które dla mnie są jak samograje i mogę je śpiewać z lekkością, ponieważ lubię wesołe utwory, z dobrą energią i pozytywnym tekstem. Nie najlepiej się czuję w smutnym, przejmującym repertuarze, wymagającym wydobywania emocji, gdzieś z głębi duszy. Na scenie przede wszystkim radość!

— Co mogłaby pani powiedzieć o kobietach, po których repertuar pani sięga?
— One wszystkie są fascynujące. Tak się złożyło, że za każdą wyjątkową piosenką, którą wybrałam, kryła się wyjątkowa i niepowtarzalna kobieta. Miedzy innymi: Ella  Fitzgerald, Nina Simone, Ertha Kitt. Te wokalistki były charakterystyczne i zrobiły wielką karierę. Gdy o nich opowiadam, często brakuje mi czasu aby zdradzić wszystkie, znane mi ciekawostki. Miewam poczucie niedosytu. Chciałbym opowiedzieć w jak trudnych czasach żyły, czego doświadczały, jakie ciężkie miały początki i jakie były niesamowite. Utwory, które włączyłam do repertuaru są dla każdej z nich charakterystyczne i po części odkrywają ich charaktery i to jakie były na scenie.

— Co mogłaby pani powiedzieć o mężczyznach jazzu?
— Przede wszystkim fascynuje mnie Louis Armstrong oraz Nat "King" Cole. Luis Armstrong ujął mnie swoją autentycznością. Był pełen pasji do muzyki, kompletnie nią zafascynowany. Śpiewał tak, jak grał. Robił to prosto, przejrzyście i bardzo melodyjnie. U niego nie było dźwięku, który by kłamał. Podobną postacią był Nat "King" Cole. Choć w jego śpiewie było nieco patetyzmu, pozostawał autentyczny i jednocześnie charakterystyczny, jak Luis Armstrong.

— Jakie są pani marzenia związane z wykonywanym repertuarem?
— Są takie utwory, które na pewno chciałabym kiedyś zaśpiewać. Między innymi kilka utworów z repertuaru Shirley Horn ale do ich wykonywania potrzebny jest dystans do siebie i życia. Zrobię to za kilkanaście albo kilkadziesiąt lat, kiedy doświadczenie pozwoli mi na odpowiednie wykonanie tych utworów.

— Czy tylko swing jest w pani muzycznym sercu ?
— Przed jazzem słuchałam rock'n'rolla, dobrego amerykańskiego rocka, muzyki irlandzkiej, country, popu - tego wszystkiego, co moi rodzice. Między innymi Whitney Huston, Celine Dion, Michaela Jacksona, Madonny, czy Elvisa Presleya, który był naszym ulubieńcem.

— Dlatego zainteresowała się pani swingiem?
— Swing odkryłam przypadkiem, dzięki niespodziewanie zawartej znajomości z muzykiem, który poszukiwał wokalistki do współpracy. Z kolei zainteresowanie swingiem pojawiło się poniekąd dzięki fascynacji rock'n'rollem, który wyrósł prosto z bluesa a bez bluesa z kolei nie ma swingu, który stał się dla mnie najważniejszą częścią świata jazzu. Z natury jestem osobą radosną, pełną energii. Nigdy nie umiałam się naprawdę smucić na scenie. Swing okazał się idealnym kierunkiem współgrającym z moją naturą i kwintesencją tego co kocham w muzyce.

— Co jest ważne w piosence?
— Kiedyś kładziono nacisk na to, aby tekst i muzyka bardzo do siebie pasowały. Z przykrością stwierdzam, że obecnie tego brakuje w wielu utworach. Kiedyś bardzo zwracano na to uwagę. Ta zasada obowiązuje właśnie w standardach jazzowych, które wykonuję. To jest kolejny atut swingu.

— Mówi się, że swing był formą buntu przeciwko totalitaryzmowi, a po drugiej wojnie światowej swing został prawie zapomniany. Śpiewając pani buntuje się, czy promuje swing?
— W moim przypadku przejawiają się obie postawy. Buntuję się przeciwko dzisiejszemu rynkowi muzycznemu i obecnym trendom, których nie potrafię do końca zaakceptować z wielu muzycznych względów. Stale zaznaczam, że tradycja jazzu jest dla mnie ważna. Często mówię, że się urodziłam nie w tej epoce i to nie moje muzyczne czasy. Poprzez dobór repertuaru i cały nasz sceniczny anturaż, chcę pokazać moim słuchaczom, że jest tyle pięknych rzeczy w standardach jazzowych. Oprócz wykonania i dobrze przygotowanych aranżacji, ważne jest dla nas aby zwracać uwagę na to, jak się wygląda na scenie i co się na niej robi. Dlatego ubieram długie suknie, we włosy wpinam fascynator i nawiązuję kontakt z publicznością poprzez krótkie opowieści, a moi muzycy zawsze występują w garniturach z muchą. Pragnę, aby słuchacze podczas koncertów zatrzymywali się, odpływali i byli w innym świecie.

— Kto z polskich wokalistów lub wokalistek jest, pani zdaniem wyjątkowy?
— Najbardziej podoba mi się Grażyna Łobaszewska. Jest według mnie autentyczna, gdy wychodzi na scenę. Śpiewa bardzo emocjonalnie, porusza do głębi swoją publiczność. Jest moim scenicznym przeciwieństwem ale podoba mi się, bo jest sobą i to mnie do niej przyciąga. Ona jest dla mnie taką polską Billie Holiday, szczególnie jeśli chodzi o wywoływanie emocji u słuchaczy. Cenię również Ewę Bem za to, że tak dobrze zbudowała swoją karierę. Potrafiła pracować z tym, czym obdarzyła ją natura. Ujmowała publiczność i wzbudzała we wszystkich ogromną sympatię swoją lekkością śpiewu i byciem na scenie.

— Którą z otrzymanych nagród i nominacji najbardziej pani docenia?
— Złotą Tarkę, którą zdobyłam w 2014 roku. To jest nagroda z najstarszego festiwalu jazzu tradycyjnego w Polsce, obejmującego czasy swingu i dixielandu. Obecnie festiwal zmienił formułę. To był pierwszy i jedyny konkurs wokalny, na który chciałam jechać i który wygrałam. Nikt mnie tam nie znał ani wcześniej o mnie nie słyszał a jednak udało się.

— Jakie są pani marzenia?
— Za każdym razem gdy gramy koncert w pełnym składzie moje marzenie się spełnia. Uwielbiam duże sale wypełnione liczną publicznością jak ta w Teatrze Muzycznym w Gdyni, czy w Filharmonii w Olsztynie. Chciałabym, by takich koncertów było jak najwięcej. Obecnie spełnia się moje kolejne marzenie. Nagrywamy nową płytę pt. "Krystyna Durys - At The Movies" (tłum.:„W kinie”). Będzie ona zawierała materiał z muzyką ze starych amerykańskich filmów. Na drugim krążku skupimy się na balladach. Nagrania będą realizowane przy współpracy z muzykami rozrywkowymi z USA i rodzimymi filharmonikami. Po wystrzałowej, pełnej energii płycie „Tribute To Ladies Of Jazz” przyszedł czas na odrobinę zadumy. Nie mogę się doczekać realizacji tego nowego przedsięwzięcia.

Dodam jeszcze, że pośród koleżanek ze sceny czuję się trochę jak stary, gramofon z poprzedniej epoki. Chciałabym jak taki gramofon wywoływać zawsze przyjemną nostalgię. Kojarzyć się z czymś solidnym, tradycyjnym ale też bardzo miłym dla ucha.

— Taki gramofon ma swój niepowtarzalny klimat, chciałoby się rzec niech gra i skrzypi jak najdłużej. Dziękuję pani za rozmowę.

Agnieszka Beata Pacek

for. archiwum artystki

2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5