Są w gazie, z napędem 3x3. Koronawirus wyrwie ich ze snu o Tokio? [WYWIAD]

2020-04-05 09:00:00(ost. akt: 2020-04-04 17:11:42)

Autor zdjęcia: YukaPhoto

ROZMOWA || — Po wygranym turnieju w Petersburgu, kadra miała polecieć prosto na kwalifikacje olimpijskie do Bengaluru (Indie), ale... plany pokrzyżował koronawirus — mówi Bartłomiej Koziatek z Mrągowa. Z cenionym na Mazurach trenerem koszykówki, a także czołowym działaczem jej odmiany 3x3 w Polsce, rozmawiamy m.in. o marzeniach dot. Igrzysk Olimpijskich w Tokio oraz... przypiętym mu przez podopiecznych tytule "króla McDonalda".
— Wiem, że wróciłeś właśnie od lekarza. Koronawirus?
— (śmiech) Nie, nie będę w Mrągowie "pacjentem 0". Mam wprawdzie delikatny stan podgorączkowy, ale... to nic nadzwyczajnego. Raz na jakiś czas łapie mnie coś grypopodobnego. Kilka dni temu demontowałem infrastrukturę po zgrupowaniu polskiej kadry 3x3 w Gdańsku i trochę mnie przewiało. Spokojnie, to nie koronowirus.

— Do wariantu 3x3 jeszcze przejdziemy. Przez lata trenowałeś młodych koszykarzy na Mazurach. Kto jednak uczył ciebie?
— Z koszykówką miałem do czynienia już od dziecka, choć była to gra bardzo amatorska. Wychowywałem się w czasach, gdy dyscyplina ta była ogólnodostępna, bo transmisje leciały za darmo w TVP 2. Początkowo nie była moim ulubionym sportem. Wszystko zaczęło zmieniać się w ogólniaku. Pamiętam końcówkę lat 90' ubiegłego wieku i rywalizację "osiedlowych" zespołów o miano tego najlepszego w Mrągowie, włącznie z rozgrywkami na kultowym, nieistniejącym już asfaltowym boisku przy I LO. Mieliśmy naprawdę fajnych zawodników do grania. Właśnie wtedy pierwszy raz zetknąłem się z koszykówką 3x3, bardziej znaną wówczas jako streetball. W "ogólniaku" mój wychowawca, p. Henryk Dudziec, był nie tylko nauczycielem wychowania fizycznego, ale i trenerem szkolnej reprezentacji. Za jego namową wziąłem się za ten sport "na poważnie". Zebraliśmy świetną paczkę, jeździliśmy na rozgrywki wojewódzkie. A na studiach grę kontynuowałem, już bardziej epizodycznie, z kolegami skupionymi m.in. przy UWM Olsztyn.

— Jakim zawodnikiem był młody Bartek? Król obrony, król wsadów?
— Do wsadów trzeba mieć odpowiedni wzrost, więc...

— Masz 190 cm. Krasnalem nie jesteś.

— Niby tak, lecz najbardziej lubiłem rzucać z dystansu. Jak już wchodziłem na boisko (śmiech), to trenerzy powierzali mi jednak rolę typowego "zadaniowca" (np. krycie danego zawodnika drużyny przeciwnej lub rzucanie z dystansu, gdy była okazja). Nie miałem co liczyć na tytuł króla strzelców. Jak wspomniałem wcześniej, na studiach moja gra to bardziej epizody niż chwalebne mecze.

— Podpytałem przed wywiadem twoich podopiecznych. Mówili o tobie: "Król McDonalda". Zdania były podzielone co do rekordu zjedzonych hamburgerów: 4 czy 5?
— Gorzej, aż sześć (śmiech). I nie hamburgerów, a tzw. "kanapek drwala". To były piękne czasy, gdy prowadziłem w Mrągowie drużynę juniorów. Graliśmy w lidze pomorskiej. Umówiliśmy się, że jeśli wygrają mecz, to każdemu kupuję dowolny zestaw w "maku". W przypadku przegranej to oni stawiali mi po hamburgerze. No i głodny nie wracałem z tych spotkań (śmiech).

— Nieźle się ustawiłeś. Pomorze jest znacznie mocniejsze od Warmii i Mazur.
— Dość szybko to zrozumieli, ale dzięki temu śmiesznemu zakładowi niezwykle solidnie przykładali się do każdego starcia. I choć niewielu w nich wierzyło, w końcu udało im się pokonać Młode Lwy Gdańsk. Nie wybrzmiała dobrze ostatnia syrena... i się zaczęło: "Trenerze, jedziemy do Olsztyna, stawiasz" (śmiech). Ostatecznie jakoś to się jednak rozeszło, chyba już nie pamiętają...

— Czyli po wywiadzie możesz spodziewać się kilku "wezwań" do "maka". Wspominali także, że jeździłeś na Pomorze uczyć się szkoleniowych nowinek. Często?
— Na ile pozwalał mi czas i środki. Kluby z województwa pomorskiego znajdują się w zupełnie innym miejscu w tej dyscyplinie, przyznaję. Było więc się od kogo uczyć. Po większości rozegranych ligowych spotkań z rywalami z Pomorza podchodziłem do trenera drużyn przeciwnych, by spytać co on - na moim miejscu - zmieniłby w naszym zespole. Wiele nauczyłem się dzięki tym wskazówkom. Czerpałem z ich wiedzy tyle ile mogłem.

— Jak koszykówka Warmii i Mazur prezentuje się na tle pozostałych województw?
— Trudno to porównać, bo - odkąd pamiętam - jesteśmy w "strefie" właśnie z Pomorzem. O ile w rozgrywkach wojewódzkich rywalizują ze sobą warmińsko-mazurskie zespoły, o tyle na szczeblu rozgrywek strefowych zderzamy się z siłą pomorskiego basketu.. Jako koszykarsko "ubogi krewny" już na wczesnym etapie musimy walczyć z zespołami, które w kategoriach młodzieżowych (od U16 po U20) co roku zgarniają medale mistrzostw Polski. Należy jednak podkreślić jedną ważną rzecz – "warsztatu" warmińsko-mazurskim trenerom koszykówki odmówić nie można. Mamy naprawdę świetnych trenerów, którzy wyciskają maksimum z zawodników, jakimi dysponują.

— Co sprawia, że jesteśmy wciąż w tyle?
— Mówimy o koszykówce młodzieżowej. W porównaniu z silniejszymi ośrodkami (Trójmiasto, Wrocław, Poznań) mamy wciąż mniej do zaoferowania "pozakoszykarsko". Olsztyn, Ełk, Elbląg, Pisz, Działdowo, Mrągowo czy Nidzica oferują solidne programy koszykarskie. Pojawiają się w nich "diamenty", jednak przychodzi moment, kiedy np. drużyny z Pomorza nam je "podbierają". Oczywiście legalnie, ale bez wielkich negocjacji. Kluby macierzyste dostają najczęściej najniższą kwotę z widełek cenowych dotyczącą transferu i... już "diamentu" nie mamy. Poza tym marki Trefl Sopot, Arka Gdynia czy Politechnika Gdańska działają na wyobraźnię rodziców młodych, warmińsko-mazurskich koszykarzy czy koszykarek. To ułatwia podejmowanie decyzji o przenosinach. Życie później weryfikuje ich słuszność. Zawodnik czy zawodniczka trafia do silniejszego klubu i… przestaje regularnie grać.

— Czyli brakuje u nas po prostu dobrego sponsora?
— Jest to jedna z kluczowych kwestii. Jeśli jednak mowa o sponsorze, to koniecznie takim, który wspierałby koszykówkę nie przez rok czy dwa, a w dłuższej perspektywie, dając spokój finansowy danej organizacji. Na tę chwilę atutem trenerów z Warmii i Mazur jest najczęściej ogromne serce i zapał do pracy z młodzieżą oraz ciągły samorozwój. Nasi trenerzy potrafią być jednocześnie menadżerem, rzecznikiem prasowym, starszym bratem i matką, kończąc choćby na bieganiu za sponsorami, by wyprosić przynajmniej parę złotych na wyjazdy meczowe etc. To wciąż jednak kropla w morzu potrzeb.

— Trenera często ocenia się przez pryzmat jego wychowanków. Jakie było to uczucie podziwiać w wyższych ligach np. Michała Kołodzieja, Macieja Miluna czy Jana Świtaja?
— Gra Maćka i Janka to w większej mierze zasługa trenera Sebastiana Kaczmarskiego, z którym założyliśmy Klub Sportowy AS Mrągowo. Z tymi zawodnikami przetrenowaliśmy wspólnie niejedną godzinę, byli jednak z młodszej kategorii wiekowej, nad którą opiekę sprawował właśnie Sebastian. Ja miałem przyjemność trenować Michała Kołodzieja. W każdym z tych przypadków jednak uczucie jest to samo. Duma. I świadomość, że — tak zwyczajnie — było warto za tym wszystkim biegać, starać się, poświęcać czas. W mojej ocenie takie małe kluby, jak AS Mrągowo, nie są po to, by bić się o ekstraklasę. Co najwyżej o pierwszą lub drugą ligę PZKosz, jeśli pozwolą na to finanse. Małe kluby powinny być inkubatorami takich talentów jak Michał, Janek czy Maciek. Wymienieni zawodnicy są nie tylko wartościowymi zawodnikami, ale i ludźmi. Są "wizytówkami" pracy w Klubie Sportowym AS Mrągowo. Jako trener zawsze wysoko ceniłem to jak koszykarze zachowują się poza boiskiem.

Obrazek w tresci

fot. Jakub Chmielewski

— Jesteś człowiekiem, który łatwo obdarza swym zaufaniem?
— Potrzebuję czasu, by kogoś poznać. Jeśli jednak ktoś kupi moje zaufanie, to zawsze może na mnie liczyć. Także poza parkietem. Z podopiecznymi przegadałem wiele godzin na życiowe tematy, do dzisiaj zresztą mamy doskonały kontakt.

— Kołodziej, jedno z odkryć ekstraklasy, został chrzestnym twojej córeczki.
— Michał to świetny gość, na którym można polegać. Takiego ojca chrzestnego chcieliśmy z żoną dla Oliwii. Myślę zresztą, że doświadczenie to wzbogaciło Michała i pozwoliło mu się rozwinąć.

— Może właśnie o to chodziło? Gdy zostanie wartą miliony gwiazdą NBA, to trudno będzie o bardziej "kasiastego" chrzestnego.
— (śmiech) Nie myślałem o tym w ten sposób, ale od teraz jeszcze mocniej trzymam kciuki, by trafił do NBA. A tak poważnie - non stop kibicuje Michałowi w jego rozwoju. Obecnie przechodzi rehabilitację po ciężkiej kontuzji (zerwane więzadło w kolanie). Marzeniem każdego trenera jest by jego wychowanek zaszedł w karierze jak najdalej. Michał w lipcu skończy 23 lata, a już ma w koszykarskim CV grę dla takich ekstraklasowych klubów jak Arka Gdynia, Legia Warszawa czy Polpharma Starogard Gdański. Jeśli zdrowie dopisze, to Michał zajdzie jeszcze wyżej.

— Z takim ojcem i chrzestnym jest szansa, by twoja córeczka NIE została gwiazdą kosza?
— Nie jej wina, że będzie grała w kosza... (śmiech). Oczywiście żartuję, choć — jak każdy rodzic, który uprawiał jakąś dyscyplinę — marzę po cichu, by zaszła w tym sporcie dużo, dużo dalej. Szczególnie w mojej ukochanej koszykówce 3x3. Jej przyszłość będzie jednak jej wyborem. Naszym zadaniem (jako rodziców) będzie wspieranie, ewentualnie doradzanie przy podejmowanych przez nią decyzjach. Z synem będzie zresztą podobnie.

— Przejdźmy do twojej ukochanej odmiany kosza, czyli 3x3. Wziąłeś się za ten temat jako jeden z pierwszych w Polsce. Nie miałeś kolegów do grania w tradycyjną (5x5) odmianę?
— Nareszcie 3x3 (śmiech). O epizodycznym graniu w 5 na 5 już wspominałem. W pewnym momencie życia, po studiach, wylądowałem w Irlandii. Gdy wróciłem na Mazury, zacząłem szukać dla siebie miejsca. Cały czas dokształcałem się w koszykówce, śledziłem jej ogólnoświatowy rozwój. 2010 rok to właśnie początki kształtowania się 3x3. Była to gra typowo "uliczna", streetball. FIBA wprowadziła zasady 3x3 i stworzyła międzynarodowe rozgrywki. Jednym z haseł promujących było "z ulicy na igrzyska". Wiedziałem, że kwestią czasu jest aż 3x3 pójdzie śladem siatkówki plażowej i trafi na Igrzyska Olimpijskie.

— Obecnie jesteś prezesem Stowarzyszenia 3x3 Polska, trenerem koordynatorem kadr narodowych 3x3, pracujesz dla PZKosz... Trochę się tego uzbierało.
— Solidne CV (śmiech). Moja działalność w koszykówce 3x3 zaczęła się od autorskiego turnieju NMR Streetball Challenge, który trzy lata z rzędu był wybierany "najlepszą imprezą sportową w Mrągowie". Później powstał większy projekt upowszechniania 3x3 – Korona 3x3. W latach 2011-2013 współpracowałem ze Stowarzyszeniem Streetball Polska. Stowarzyszenie 3x3 Polska powstało w 2016 roku. Z Polskim Związkiem Koszykówki współpracuje od początku 2018 roku. Szybko, bo w 2012 roku, założyłem także agencję marketingu sportowego, która na co dzień zajmuje się "parowaniem" biznesu i sportu. Już wtedy miałem szczęście do ambitnych, potrafiących myśleć perspektywicznie osób. Pamiętam, w 2012 roku, gdy organizowałem NMR Streetball Challenge, miałem pierwszą w życiu poważną rozmowę z dużym sponsorem. Zapytałem Pana Jerzego Tanajewskiego, prezesa firmy Budextan, czy nie zechciałby zainwestować w rozwój widowiskowej dyscypliny, zaczynając od turnieju 3x3 w Mrągowie.

— Udało się?
— Pan Jerzy Tanajewski odpowiednio dofinansował turniej. Na tyle, że starczyło jeszcze środków na budowę zespołu 3x3, aby dodatkowo wypromować markę Budextan. Razem z kolegami z InterParts AZS UWM Olsztyn zmontowaliśmy ekipę, która w 2012 roku zdobyła mistrzostwo Polski 3x3, a następnie — jako pierwsza w historii naszego kraju — wzięła udział w turnieju rangi "masters", czyli FIBA 3x3 World Tour Masters w Stambule. Od tego momentu 3x3 jest moim priorytetem. Przy okazji pozdrawiam Tomka Panewskiego, Kubę Chmielewskiego, Marcina Kowalewskiego i Jarka Andrusiewicza – wspomnianych mistrzów Polski 3x3 z 2012 roku.

— Na ile można powiedzieć, że 3x3 już rozhulało się w Polsce?
— Był moment, że w światowym rankingu FIBA 3x3 Polska była na I miejscu. Tyle organizowaliśmy turniejów 3x3. Ciągle jednak brakowało takiej promocyjnej "kropki nad i" w wykonaniu reprezentacji narodowej. Koszykówka 3x3 stała się "atrakcyjniejsza" 9 czerwca 2017 r., kiedy to Międzynarodowy Komitet Olimpijski podjął decyzję o włączeniu jej do programu Igrzysk Olimpijskich, począwszy od Tokio 2020. W Polsce przełom nastąpił w 2018 roku kiedy to reprezentacja Polski 3x3 mężczyzn zajęła czwarte miejsce na mistrzostwach świata 3x3 w Manili (Filipiny) a 2019 roku potwierdziła przynależność do światowej elity 3x3 zdobywając brązowy medal mistrzostw świata 3x3 w Amsterdamie. Udanym występem w sezonie 2019 w FIBA 3x3 Women’s Series do elity powróciła też reprezentacja Polski 3x3 Kobiet. Dzięki staraniom PZKosz w tym roku koszykówka 3x3 trafiła do systemu sportu młodzieżowego co oznacza, że polskie kluby koszykówki będą rywalizować w mistrzostwach Polski 3x3 co niewątpliwie przełoży się na jej popularność w Polsce. Dużym wydarzeniem będzie występ reprezentacji Polski 3x3 mężczyzn na XXXII Letnich Igrzyskach Olimpijskich Tokio 2020, na które jednak trzeba się najpierw dostać (24 marca MKOl podjął bezprecedensową decyzję o przesunięciu Igrzysk Olimpijskich na 2021 rok - przyp. red.). Kolejnym krokiem milowym będzie stworzenie w pełni profesjonalnej ligi 3x3 w Polsce.

Obrazek w tresci

fot. archiwum prywatne

— Koszykówka wydaje się świetną opcją na zwiedzanie świata.
— Tak, oczywiście. Najlepsze turnieje 3x3 odbywają się w naprawdę zjawiskowych miejscach. Lozanna, Moskwa, Edmonton, Los Angeles, Doha, Bukareszt, Manila, Abu Dhabi... Najpiękniej jest jednak, w mojej ocenie, nieco bliżej, bo w czeskiej Pradze. Turniej "masters" odbywa się na placu, w zabytkowym centrum. Czesi mają niesamowite szczęście do pogody, od 7-8 lat chyba tylko raz deszcz przerywał rozgrywki.

— Wymieniłeś kilka stolic. A jak z Warszawą?
— W obecnej chwili Warszawa nie jest stolicą polskiego 3x3, bardziej Trójmiasto. Rok temu w Warszawie zorganizowano pierwszy w historii polskiego nurtu 3x3 turniej rangi "satelita". Jeśli uda się również w tym roku zorganizować tak ważny turniej, to Warszawa mocno zaistnieje na mapie polskiego 3x3.

— Kadra Polski 3x3 niedawno trenowała na Mazurach, w Mrągowie. Czemu akurat tutaj?
— Problemem miejsc, gdzie kadry narodowe 3x3 z reguły trenują jest to, że trzeba do nich "sprowadzać" infrastrukturę. Zwykły parkiet się nie nadaje, bo międzynarodowe turnieje rozgrywane są na specjalnej nawierzchni do 3x3. W praktyce oznacza to, że — jak np. nieco wcześniej w Gdańsku — musieliśmy wypożyczać nawierzchnię, rozkładać ją, a później składać. I tak za każdym razem. Spróbowałem to zmienić. Zadzwoniłem do Aleksandra Fereńca z ADF Logistic, znanego na Mazurach biznesmena, który posiada m.in. halę tenisową. Próbowałem go namówić, by zainwestował w 3x3 i... pomysł chwycił. Potrzebną infrastrukturę, nawierzchnię i kosz najazdowy udało się zakupić w ledwie 3 dni. Dzięki temu Mrągowo jest przygotowane na tego typu zgrupowania i liczę, że w tym roku trenerzy kadr narodowych 3x3 zechcą wykorzystać ten fakt. Tym bardziej, że w Mrągowie mamy także solidne warunki noclegowe, żywieniowe i wypoczynkowe.

— Niedawno, 11-12 marca, reprezentacja polski 3x3 mężczyzn dała popis na turnieju w Sankt Petersburgu. Ograliście wszystkich.
— To prawda, nie było czego zbierać po przeciwnikach, no może poza pierwszym spotkaniem (śmiech). Po tym turnieju kadra miała polecieć prosto na kwalifikacje olimpijskie do indyjskiego Bengaluru, ale… plany pokrzyżował koronawirus. Wszystkie imprezy zostały zawieszone do odwołania, włącznie z kwalifikacjami do igrzysk. Zaraz po zakończeniu zawodów w Petersburgu, PZKosz sprowadził zawodników do Polski, bo była obawa, że dzień później już by do Polski szybko nie wrócili (mowa o przymusowej kwarantannie w Rosji — przyp. K.K.).

— Na koniec pytanie "z przymrużeniem oka". Wiele lat spędziłeś na rzucaniu do kosza. Ile zgrzewek makaronu, mąki i ryżu wrzuciłeś już do koszyka?
— Rozgrywającą w tego typu "koszykówce" w naszej rodzinie jest żona (śmiech). Musiałbym zapytać jej jak dokładnie wygląda sytuacja w naszej spiżarni. Ja w tej konfiguracji jestem jedynie "zbierającym" produkty z górnych półek w hipermarketach, jeśli trzeba. Jednak — tak nieco poważniej — trudno nie dostrzec pewnej uzasadnionej paniki, która opanowała znaczną część społeczeństwa. Mówię o tej sytuacji z pustymi półkami w sklepach. Koronawirusa nie można lekceważyć. Popieram słuszną akcję #zostanwdomu i się do niej przyłączam! Ale Koronę 3x3 gorąco polecam.




Czytaj e-wydanie
Gazeta Olsztyńska zawsze pod ręką w Twoim smartfonie, tablecie i komputerze. Codzienne e-wydanie Gazety Olsztyńskiej, a w czwartek i piątek z tygodnikiem lokalnym tylko 2,46 zł.

Kliknij w załączony PDF lub wejdź na stronę >>>kupgazete.pl


W weekendowym (4-5 kwietnia) wydaniu m.in.

Anna Dziewit-Meller i Marcin MellerW zasadzie to spieramy się o wszystko
Gdzieś na pograniczu, daleko od Warszawy jest nasz dom — mówią Anna Dziewit-Meller i Marcin Meller, których połączyła pasja do książek. Nam opowiadają o ucieczce od miasta, felietonach pisanych na łące i przy biurku w sypialni.

Atelier FryzjerskieCzy branża beauty przetrwa kryzys?
Atelier Fryzjerskie Marty Babij cieszy się dużą popularnością nie tylko wśród elblążanek. Jego właścicielka i fryzjerka z ponad 25-letnim doświadczeniem opowiada, jak salon i jego pracownicy radzą sobie w czasie pandemii.

Koronawirus bije w kobietę!
Co ta zaraza z nami od kilku już miesięcy wyrabia — to przechodzi ludzkie pojęcie… Zabija ludzi, zmusza do pozostawania w domu, nadwyręża budżety firm i państw… Ale ten wirus to zjawisko, które czasem przewartościowuje, a czasem obnaża problemy społeczne…


2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5